Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Chilijska Patagonia

Dawno nie było wpisu z prostej przyczyny. Zasiedzislismy się w Patagonii, a tam głównie chodziliśmy. Chodziliśmy sporo, więc wieczorami padalismy, a z rana atak.

Zakladalismy, że to będzie sztos. Ze nas wciągnie, że się zakochamy.

Planowałem tam pewnie z 10 dni. Dzięki zrzadzeniu losu, a dokładnie rzecz biorąc układowi tanich biletów lotniczych, wyszło nam na Patagonie 16 dni. Trochę duzo, zakładając, że standardowo na 2 tyg urlop mało kto jedzie w 1 rejon, a nawet jeśli to doliczajac czas na loty do Santiago, potem do Patagonii, powrót, to na miejscu i tak wychodzi pewnie, 8-9 dni. A my mamy 16 dni... Cóż począć :).
Patagonia to jakiś taki magnes. Przed wyjazdem w trakcie rozmów z ludźmi jak padało hasło Chile, to od razu pojawiało się pytanie "a do Patagonii też jedziecie"?. Kupa ludzi mówiła, że to ich marzenie. To gdzieś tam krąży, że to dzika, surowa kraina, lodówce, góry, rzeki, jeziora, fiordy, ale przecież , takich miejsc na świecie dużo. Gdzie ta magia? No po 2 tyg na miejscu powiem, że magia jest. Nie wiem do końca w czym tkwi, ale to trochę jak Islandia. Wiesz, że wrócisz :).
Sama Patagonia podzielona jest na Chile i Argentyne. Najbardziej znane i najłatwiej dostępne w Chile to park Torres del Paine, a w Argentynie park Glacieres. Rozdzielismy czas sprawiedliwie, po połowie :)
Geograficznie Patagonia jest olbrzymia, podchodzi nawet pod nią Valdes czy Barilloche. My przez Patagonie rozumieliśmy jej najniższa część, czyli tereny blisko Ziemii Ognistej.

Chilijska Patagonia:
Zanim przejdziemy do sedna, to kilka słów o pingwinach i to pingwinach przez duże P, bo pingwinach królewskich. Uwaga, będzie lekcja przyrody :)
Do Punta Arenas przyjeżdża się z 2 powodów. Bo trzeba, czyli z powodu lokalizacji lotniska oraz właśnie dla pingwinów. Najbardziej popularna jest wycieczka na wyspę Magdaleny, rejs ok pół dnia, na wyspie wielka kolonia pingwinów magellanskich. My jednak już je widzieliśmy, poza tym planujemy wizytę w jeszcze większej kolonii w Argentynie. Przyjechaliśmy tam dla pingwinów królewskich. Występują regularnie na Antarktydzie, Falklandach, oraz właśnie koło Punta Arenas. Czyli nie ukrywany, przecietny człowiek chcąc je zobaczyć, musi atakować Punta Arenas, bo na Falklandy mało kto dociera... Sama wycieczka też jest lekko upierdliwa, bo to są 3h na promie przez ciesline Magellana, potem ok 5h w busie. A na miejscu 1 kolonia, kolonijka :) w sezonie stado liczy 120 szt., my byliśmy na początku sezonu, gdzie większość jest na morzu. Stadko liczyło 25 szt w tym 3 młode.

Stacjonuja już na Ziemii Ognistej, ogląda się je z pomostu przez lornetki. Więc czy warto tak się ciorac, żeby zobaczyć te kilka pingwinów, jak magellanskich jest tam na taczki? Warto :) królewskie są drugie pod względem wielkości, po cesarskich (te tylko na Antarktydzie). Dochodzą do 1.2m, są ze 2 razy większe niż Magellana. Mają ciekawy model rodziny. Magellana są poligamiczne, rotuja co roku. Pingwiny cesarskie są monogamiczne, dobierają się w pary na całe życie. A krolewskie są w 80% monogamiczne. Czyli jak wszystko idzie dobrze, dzieci się rodzą, oboje poluja i opiekuja się młodymi, to są razem. Ale jak coś nie styka, to zmieniaja partnerów. Jak rozwód :).
Pingwiny Magellana migrują na całego. Lato w Patagonii lub nizej, zima w Brazylii. Dlatego, że młode potrzebują tylko zmienić pióra i hyk myk do wody jak dorosłe. Kwestia kilku mc. Za to królewskie nie migruja, ponieważ młode potrzebują 1.5 roku na wskoczenie do wody. Dlatego trzon kolonii musi siedzieć na dupie, a starzy wyplywaja za jedzeniem.


Dodatkowo od tych królewskich bije jednak majestat. No ogólnie jak masz okazję, to jedź je zobaczyć.
Zdjecia robiliśmy nowatorska metoda. Do lotnety przystawialismy telefon i nim robiliśmy zdjęcie :)

No teraz można przejść do Patagonii!
Jak się tam dostać? Nie jest ani łatwo ani tanio. Do Santiago, potem lot do Punta Arenas, potem bus do Puerto Natales 3h. A potem codziennie dojazdy do parku Torres del Paine 2h w 1 stronę. Jest przesrane, szczególnie te codzienne dojazdy z miasta. Można spać bliżej parku lub nawet w parku. Koszt noclegu w hotelu w środku parku to 400 USD za pokój. W połowie drogi między miastem a parkiem 100 USD za pokój. W miasteczku 100 zł za pokój. Generalnie spanie koło parku nie zmienia faktu, że park jest rozległy, szlaki od siebie oddalone, a w parku brak busikow. Jest bus do parku (22 USD), jakoś przemieszczać po parku się trzeba. Dlatego do noclegu trzeba i tak doliczyć turbo drogie auto. Nikt głupi nie jest, liczyć umieją... Wynajem poza sezonem po targowaniu 63 USD. Dorzucmy wjazd do parku na 3 dni. Poza sezonem 15 USD, w sezonie 2 razy więcej. Tak więc czas dojazdu i koszty nie zachęcają, a mimo to chętnych jest sporo.
Do tego kilka słów o pogodzie. W lecie jest najcieplej (wow, serio?!), ale też najwięcej pada i wieje. A wiać to tam potrafi, oj potrafi. Przed wyjazdem słyszeliśmy od co najmniej kilku osób o wiatrach, które toczą plecaki i przewracaja ludzi. Patagonski wiatr. Typek w hostelu opowiedział historie z ostatniego sezonu, że jakiś Czech poszedł na szlak, zawitał wiatr, tamten się przewrócił i umarł. Taka historia bez moralu. W zimie z kolei leży na szlakach śnieg, nie pochodzisz. Nam przypadła wiosna, gdzie jest chłodno, wieje, ale jest sporo słońca. Czyli jest drogo, daleko, z kapryśna pogoda. Ale jest fajnie! :)
Jest zielono, choć nie ma drzew. Kilka lat temu pożary strawily praktycznie cały Torres del Paine.

Wywolali je turyści od kuchenek campingowych. Od tego czasu Chile nałożyło duże ograniczenia w parku, czyli zakaz rozbijania się na dziko, ograniczenie campingow i najważniejsze. Nie pójdziesz na trekkingi kilkudniowe bez rezerwacji noclegów z gory. Te pożary były takie skurwiale i podstepne, bo nie spaliły do żywego parku. Przez wiatr i odległość do cywilizacji roznosily się ekspresowo. Szły po koronach drzew i palily liście z małymi gałęziami, szkielet drzewa zostawal tylko nadpalony. To starczyło, żeby całość drzew powoli wymarla, bo bez liści nie ma fotosyntezy, bez fotosyntezy nie puszcza liście. W efekcie w całym parku towarzyszą nam nadpalone szkielety drzew. Smutny widok, szczególnie jak wiesz ze to dzieło turystów.
W parku jest sporo szlaków, w tym najsłynniejszy szlak O na 5-6 dni wokół Torres del Paine czy szlak W na 3-4 dni. Nazwy od liter, które rysuje droga na mapie. Na obydwu szlakach nie schodzisz do miasta, spanie po schroniskach, na dziko nie można. Ceny absurdalne, łóżko w pokoju 6os kosztuje 100 dolarów i w sezonie trzeba je klepac 3 miesiące wcześniej! Można też wykupić miejsce na namiot, albo miejsce w rozłożonym namiocie. To jest spoko sprawa. My nie robilismy tych trekkingow ze względu na Jagne. Choć jeśli wrócimy do Patagonii to głównie dla trekkingu W. My zaliczylismy wejście pod wieże del Paine oraz sporo szlaków krótszych, tych na pół dnia. Torresy da radę ogarnąć samemu, choć z niewiadomych dla nas przyczyn bardzo dużo ludzi bierze tam przewodnika. Rozmawiamy kilka dni później z typiarka nt Torres. Ona mówi, że tam wchodzi, ale weźmie przewodnika. Bo może być ciężko bez. Mówię jej, że skoro my z rocznym dzieckiem daliśmy radę, to ona bez dziecka też ogarnie. Podejście 11km w 1 stronę, szlak rozpisany na 9h, z tego ostatnie 2 km to przewyzszenie 500m. Raki mieliśmy, ale nie uzylismy. A nagroda za wejście jest suta. 3 wieże nad laguna.

Pionowe ściany pietrza się na kilkaset metrów. Pomyśleć że są oszolomy, które tam się wspinaja. A swoją drogą ciekawe jak to jest tam stanąć. Jakby mnie nie zdmuchnelo i nie umarłbym z zimna, to na pewno umarlbym że strachu :) zima odbiera widok zielonej laguny pod wieżami, ale daje widok zamarznietej laguny na którą można wejść.

W parku jest sporo tras trekkingowych, oprócz wspomnianych trekkingow kilkudniowych W i O, są też krótsze trasy. Z krótkich zrobiliśmy praktycznie wszystkie. Z wartych wspomnienia:
-trasa nad Lago Grey, gdzie jest widok na lodowiec. Co prawda jest mega daleko, ale widać. Ale atrakcja jest to co odpadlo od lodowca czyli wielkie bryły lodu. Kolor błękitny, a do tego fajnie to kontrastuje z szara woda jeziora.

Wiało tam okrutnie, a do tego było sporo ludzi. Sporo czyli pewnie uzbieraloby się 3/4 autokaru :P ale co dziwne, tylko my i inna para poszliśmy cała trasę. Wycieczki dochodziły do 1/3 i zawracaly. Dlatego nie cierpię zorganizowanych wycieczek, gdzie ktoś mówi mi gdzie mam iść, gdzie zawrócić, a gdzie zrobić siku. Bo oczywiście najfajniejsze było dalej. Mała wysepka, pewnie 4km po obwodzie, a na niej bagnienko, widok na lodowiec, widok na bryły, las.

Może i dobrze, że tamci zwrócili :)
-trasa pod Ferrier. Uch, tam to było... Trasa krótka, bo 3km, ale rozpisane na 2h w 1 stronę. No wiadomo było od razu, że coś tu śmierdzi ostrym podejściem. No faktycznie, na 2km podejścia było 700m. A w dodatku na trasie były poustawiane jakieś tablice informacyjne, na których bóbr z łopata w ręku mówił Ci ile już się wspiales. No jakie było okrutne rozczarowanie, jak po 45min podejścia Pan bobr oznajmił nam, że podeszlismy 170m w górę i zostalo nam 600m. Mozolnie w górę. Widoki na Torres del Paine to wynagradzaly.

Fajnie, fajnie,ale na górze zrobilo się nie fajnie. Wiało coraz mocniej, a jak wyszliśmy z lasu to bardzo mocno. A jak Weszliśmy na szczyt, to już był ogień. Jak zawialo i lekko nas przestawiło, to Monika z Jagna zawrocily po 30 sek. Ja doczłapałem się ostatnie metry, ale w przykucu, żeby mieć bliżej do ziemi, jak się będę przewracal :) zdjęcia to robiłem bez patrzenia, bo była walka o utrzymanie aparatu. No tam to wiał patagonski wiatr...
Sa jeszcze 2 fajne trasy, ale wymagają rejsu katamaranem. W ogóle to nie
wiem czemu oni na to mówią katamaran. Jak dla mnie to zwykła łódka, ale niech im będzie. Koszutuje faktycznie jak katamaran. My ich nie robiliśmy, bo to by się wiązało z powrotem do miasta ok 21, a nasz młody kondor mógłby nie być zachwycony.
Poza parkiem jest też punkt widokowy na miasto i góry. Tak że 2h podejścia.

Dobre, punkt jest na górze niczyjej, ale wejście jest przez prywatna posesję. Dlatego typ wydrukowal ulotki na drukarce, dopisał długopisem cenę, zrobił strzałkę na szlak i kosi hajs. Widoczek ładny, ale długo tam nie posiedzielismy, bo...wialo i padał śnieg.
Torres del Paine zwiedziliśmy porządnie, 3 dni w parku, 1 poza. Większość ludzi przyjeżdżała tam na 1 trasę i dalej w drogę. Ew walnąć jakąś zorganizowana wycieczkę po parku. Ja rozumiem, że nie każdy ma 3mc, dla nas to też nowa sytuacja. Ale no bez jaj, dymasz pół świata, wydajesz kupę pieniędzy, żeby zrobić 1 spacer? Ale dobra, nie nam oceniać :)


Na pewno nasze serca skradł Torres del Paine.

Przygodę z Patagonia mieliśmy kontynuować w Argentynie. Trasa standardowa, przejazd busem do El Calafate. Wg googla 3.5h jazdy, wg busa 5h, w praktyce 7h. Ale jak spędza się na granicy 2h, to nie ma co się dziwić...

1 komentarz:

  1. Patagonia to wspaniałe miejsce słynące z licznych krajobrazów, które zapierają dech w piersiach. Z całą pewnością warto wybrać ten kierunek na niezapomniany urlop.
    https://kobietawielepiej.pl/marmurowe-jaskinie-chile-kobietawielepiej-pl

    OdpowiedzUsuń