Ranek to oczywiście pobudka przed 6, bo szkoda
czasu na spanie. Co prawda noc była marna dla Jagny, ale udało się nam
zmobilizować do wyjścia na wschód słońca. Jagna w nosidło i na spiocha na
wydmy. Wschód dużo lepszy niż zachód.
Kolory zmieniają się co chwila, zero ludzi na horyzoncie. Siedzieliśmy chyba z 1,5h.
No ograniczało nas jedno – że umówiliśmy się z naszym Hassanem na 8:30, że będziemy spakowani i gotowi na dunebashing, a potem odstawienie do miasta.
No nie udało się J Przyjechał punktualnie, ale my stwierdziliśmy, że wrócimy do Bidiyah sami, a z nim ciśniemy na wydmy. Upchał nas w swoim parowozie. W 5 os aucie weszliśmy w 6 dorosłych i dziecko. Sama jazda bardzo fajna, na takie wydmy sie wbijaliśmy, że nie wierzyłem, że tam coś może wjechać. No i dzięki temu można wjechać w dobre miejscówki.
Opowiedział też to i owo o życiu na pustyni. Że węże latające ich gryzą w głowy. Że skorpiona to ciężko spotkać i inne pierdoły. Jeśli będziecie mieć okazje, warto się przejechać – dune bashing.
Kolory zmieniają się co chwila, zero ludzi na horyzoncie. Siedzieliśmy chyba z 1,5h.
No ograniczało nas jedno – że umówiliśmy się z naszym Hassanem na 8:30, że będziemy spakowani i gotowi na dunebashing, a potem odstawienie do miasta.
No nie udało się J Przyjechał punktualnie, ale my stwierdziliśmy, że wrócimy do Bidiyah sami, a z nim ciśniemy na wydmy. Upchał nas w swoim parowozie. W 5 os aucie weszliśmy w 6 dorosłych i dziecko. Sama jazda bardzo fajna, na takie wydmy sie wbijaliśmy, że nie wierzyłem, że tam coś może wjechać. No i dzięki temu można wjechać w dobre miejscówki.
Opowiedział też to i owo o życiu na pustyni. Że węże latające ich gryzą w głowy. Że skorpiona to ciężko spotkać i inne pierdoły. Jeśli będziecie mieć okazje, warto się przejechać – dune bashing.
Pobyczyliśmy się koło namiotów, póki nie
zrobił się skwar i zebraliśmy się do miasta.
Tam napompować koła, wypić kawę i wziuuuu. Plan na dzień niby nie był napięty, bo na cały dzień mieliśmy tylko zrobić pierwszy Wadi – Wadi Bani Khalifa oraz dojechać do rezerwatu żółwi morskich w Raz al Jinz. Jazdy netto ok 3h.
Tam napompować koła, wypić kawę i wziuuuu. Plan na dzień niby nie był napięty, bo na cały dzień mieliśmy tylko zrobić pierwszy Wadi – Wadi Bani Khalifa oraz dojechać do rezerwatu żółwi morskich w Raz al Jinz. Jazdy netto ok 3h.
Co to jest ten wadi? Wadi to wyschnięte doliny
na obszarach pustynnych. Sezonowo mogą wypełniać się wodą. Stanowczo odradzane
jest rozbijanie namiotów w wadi, bo podobno momentalnie napełniają się wodą.
Wszyscy o tym trąbią (na blogach, miejscowi), ale no bez jaj, tam pada deszcz
pewnie ze 3 razy w roku :P Wadi mają różną formę. Od faktycznych suchych koryt
(pełno tego), przez Wadi Bani Awf gdzie raczej ciężko wskazać koryto rzeczne,
Wadi Rum, gdzie to jedna wielka pustynia, a kończą na Wadi Bani Khalifa gdzie
woda jest obecna cały rok i można popływać.
Wadi Bani Khalifa jest ok 30 min jazdy od
pustyni. Jest najpopularniejszym wadi w Omanie, bo jest spory parking, jest
krótki spacer z auta (5 min), jest zagospodarowane (knajpa, ratownicy), jest
gdzie popływać, no i jest faktycznie ładnie. Samo wadi to najpierw spory
zbiornik wokół którego gromadzą się miejscowi.
Dodtkowo jest ścieżka w górę wody, gdzie można się popluskać w małych stawach, a finalnie dojść do jaskini.
Gdzieś tam się jeszcze można wspinać wyżej, ale to wymaga już trochę gimnastyki. Podobno jakieś Hassany lubią tam smyrnąć chłopaków za pupę. Tak przynajmniej twierdził Janek i Radek, a byli tam niezależnie w odstępach 2 lat. Że niby nóżkę daje, niby podsadzi, a tu smyr smyr. Wilhelm poszedł szukać tego Hassana, ale nie znalazł. Jest tam też sporo miejsc do poskakania ze skał i są rybki, co robią fish pedicure. Można tam spokojnie posiedzieć pół dnia, woda i to słodka w kraju pustynnym to spora atrakcja. Oczywiście kąpanie się w ubraniu.
My musieliśmy się zebrać po 2,5h z zegarkiem w ręku, bo przed nami kawałek drogi. Cel do żólwie morskie.
Dodtkowo jest ścieżka w górę wody, gdzie można się popluskać w małych stawach, a finalnie dojść do jaskini.
Gdzieś tam się jeszcze można wspinać wyżej, ale to wymaga już trochę gimnastyki. Podobno jakieś Hassany lubią tam smyrnąć chłopaków za pupę. Tak przynajmniej twierdził Janek i Radek, a byli tam niezależnie w odstępach 2 lat. Że niby nóżkę daje, niby podsadzi, a tu smyr smyr. Wilhelm poszedł szukać tego Hassana, ale nie znalazł. Jest tam też sporo miejsc do poskakania ze skał i są rybki, co robią fish pedicure. Można tam spokojnie posiedzieć pół dnia, woda i to słodka w kraju pustynnym to spora atrakcja. Oczywiście kąpanie się w ubraniu.
My musieliśmy się zebrać po 2,5h z zegarkiem w ręku, bo przed nami kawałek drogi. Cel do żólwie morskie.
Żółwie morskie można spotkać w wielu miejscach
na świecie pod wodą. Ale już składające jaja to niezbyt często. Oman ma to
szczęście. Sezon to czerwiec-sierpień. Ras al Jinz to rezerwat żółwi morskich
udostępniony dla turystów. Można oglądać tam składające jaja żółwie morskie.
Nie da się na własną rękę, jedynie z przewodnikiem. Nie trzeba się zapisywać
(przynajmniej poza sezonem). Jedna wycieczka rusza o 21, druga o 5 rano obydwie
z resortu Ras al Jinz (7 OMR=70zł). Godziny niewygodne, bo cieżko z noclegiem.
Moża spać w resorcie, w namiotach luksusowych za 400 zł osoba. Trochę ponad
nasz budżet. Nie można się rozbijać na plażach, podobno są miejscówki na
klifach nad plażami, ale z tego co mówili mi jakieś typy, to jest spory spadek.
Oprócz Ras al Jinz jest Al Hadd, miejscowość ok 20 min jazdy. To jest normalna
mieścina, a nie resort. I tam też mają plażę z żółwiami i to bez zakazu
rozbijania się. Dlatego postanowiliśmy tam spać na plaży. Na miejscu jednak
okazało się, że tak różowo nie jest. Bo plaża z żółwiami jest strzeżona, jest
na niej zakaz rozbijania się, wręcz zamykają bramę i starżnik pilnuje w nocy.
Zamykają o zmroku, otwierają o 6 rano, dlatego po konsultacji ze starżnikiem i
rybakami, zdecydowaliśmy się spać 300m od plaży żółwi, ale już na plaży
miejskiej, na skraju miasta, Zadowoleni, wjechaliśmy naszym autem na plażę, ustaliliśmy
z jakmiś miejscowymi gdzie możemy się rozbić. Ustaliliśmy, że jedziemy na
żółwie do Ras al Jinz na 20. Pakujemy się powoli do auta, żeby coś oszamać po
drodze, a tu podjeżdża jakiś mister i mowi, że tu się nie można rozbijać, że on
jest z ministerstwa, że na plaży nie można. Negocjuję z nim, że kosultowałem to
ze strażnikiem, z rybakami, że jesteśmy 200m od linii brzegowej, a ten, że nie
można, że żółwie spłoszymy. Zaczął gdzieś dzwonić, a ja się trochę spociłem, bo
co my byśmy zrobili jakby powiedział, że mamy się zawijać? Jak jest 19, pełen
zmrok, a my z namiotami bez planu B. Po 15 min i wykonaniu kilku telefonów i po
tym, jak zapewniłem go, że nie interesują nas żółwie na ich plaży, bo jedziemy
do resortu na żółwie, zgodził się. Ostrzegł, żę jak przyjdą miejscowi i
zaoferują nam szukanie żółwi na tej plaży, to mamy odmówić, bo to nielegalne.
Że mamy nie świecić światłami auta, czołówkami ani nie zbliżać się do wody w
nocy. Kamień z serca i wio na szamę. No to wio to trochę falstart, bo pomyliłem
drogę zjedżając z plaży i pojechaliśmy po kopnym piachu. Zabrakło nam 10 m,
żeby zjechać z plaży, ale dupy za ciężkie, więc wygoniłem wszystkich z auta i
sam wyjechałem z piachu. Rybacy już widzieli co jest grane i ruszyli z pomocą,
ale zdążyłem wyjechać zanim doszli J
A propos szamy. Oman to ogólnie dość bogaty
kraj i przez to dość drogi. Jedzenie w sklepach tak 30-50% droższe niż w
Polsce. Są tam jednak na każdym kroku coffee shopy. Nie takie jak w Amsterdamie
z zipkami, a takie barówki prowadzone przez Hindusów, Pakistańczyków i inne
miejszości. Da się tam zjeść za 1,5-2 OMR obiad (20 zł). Jak to kuchnia
orientalna – ostro i smakowicie. Dlatego jak wpadliśmy do coffee shop w Al
Hadd, to Danka z Wilhelmem zamówili chyba z pół karty, jedno lepsze od
drugiego, palce lizać.
Jagna szamała tofu, szaszłyk, krewetki, ośmiornice, kalmary i jakieś hinduskie masala.
Jagna szamała tofu, szaszłyk, krewetki, ośmiornice, kalmary i jakieś hinduskie masala.
Zakończenie dnia na ostro (oprócz ostrej
szamy) – na 20 pojechaliśmy do Ras al Jinz. Wygląda to tak. Do 20:30 jest
rejestracja chętnych, ludzi dzieli się na grupy ok 12 os, grupy ruszają od 21
co 5-10 min. Ale zanim wypuszczą grupy, to strażnicy idą na plażę (2 różne
plaże) i szukają żółwi. Jeśli są, grupy ruszają, jeśli nie ma, grupy czekają do
23 na pojawienie się żółwi. Jeśli się nie pojawią, wycieczki są anulowane, a
hajs zwracany. Można tam spotkać żółwie dorosłe składające jaja a jak się ma w
chuj szczęścia to młode, które dopiero się wykluły. Generalnie klimat
poszanowania żółwi jest bardzo wysoki, każda grupa ma swojego przewodnika,
zakaz używania flesza i latarek, świecą tylko czerwonym światłem. Nie
wprowadzają na plażę grup zanim żółw zacznie zasypywanie jaj (bo wtedy się może
wystraszyć i zawrócić). Najważniejsze dla nich (oprócz hajsu:P) jest to, żeby
żółwie składały jaja i miały spokój.
Dobra, a jak to wyglądało u nas? Grupa 5.
Oczekiwanie w hotelu, są dobre łazienki do umycia J Grupy ruszyły dopiero po 22, nasza jeszcze póżniej. Ale Jagna
zachwycona, biegała jak naćpana po każdym kącie. Za to jak ruszyliśmy, to najadła
się kabanosów i ładnie usnęła w nosidle. Idealnie. Jeśli chodzi o żółwie, to
mieliśmy od groma szczęścia. Po pierwsze to najniższy sezon i trafienie żółwi
to ruletka (przed nami nie było żadnych wycieczek przez 2 tygodnie, dopiero noc
wcześniej pojawiły się samice). U nas były, skoro nas puścili na plażę.
Najpierw wielki żółw składający jaja.
A potem świeżo wyklute młode.
Niesamowite, było ich ok 100, biegały we wszystkie strony i miały ok 10cm. W dodatku byliśmy ostatnią grupą, nie było już nikogo na plaży, więc przewodnik zabrał nas drugi raz do wielkiej żółwicy. Potem wygrzebał jakieś jajko z niewyklutym żółwiem i nam pokazał, a na końcu pokazał jeszcze niebieski, fluorescencyjny plankton. Byliśmy zachwyceni, a Wilhelm skwitował ten wieczór „Co kurwa jescze, zaraz wieloryb wypłynie na plażę?!“. Był blisko, bo schodzą z plaży (a była już pewnie 24) okazało się, że część młodych żółwi nie skierowała się do wody, a w drugą stronę i trafiliśmy na nie schodząc z plaży. Więc przewodnik grzecznie wziął go w ręce i odniósł do wody. Za chwilę drugi, zrobił to samo. Potem trzeci i czwarty, odniósł. Potem piąty, już wział małego w rękę, a moja mama, która nie mówi po angielsku, wyrywa się i pyta „can I go?“. No i poszla, a typek dał jej ponieść żółwia i wsadzić do wody. It’s a kind of magic. Co prawda zapytał od razu czy ma męża, ale i tak było spoko :D Przewodnik zapewnił, że sprawdzają na porannych wycieczkach, czy młode dotarły do wody, a jak nie, to je tam przenoszą. Ale niby ochrona żółwi przede wszystkim, ale z drugiej strony wprowadzają tam dziesiątki turystów dziennie.
A potem świeżo wyklute młode.
Niesamowite, było ich ok 100, biegały we wszystkie strony i miały ok 10cm. W dodatku byliśmy ostatnią grupą, nie było już nikogo na plaży, więc przewodnik zabrał nas drugi raz do wielkiej żółwicy. Potem wygrzebał jakieś jajko z niewyklutym żółwiem i nam pokazał, a na końcu pokazał jeszcze niebieski, fluorescencyjny plankton. Byliśmy zachwyceni, a Wilhelm skwitował ten wieczór „Co kurwa jescze, zaraz wieloryb wypłynie na plażę?!“. Był blisko, bo schodzą z plaży (a była już pewnie 24) okazało się, że część młodych żółwi nie skierowała się do wody, a w drugą stronę i trafiliśmy na nie schodząc z plaży. Więc przewodnik grzecznie wziął go w ręce i odniósł do wody. Za chwilę drugi, zrobił to samo. Potem trzeci i czwarty, odniósł. Potem piąty, już wział małego w rękę, a moja mama, która nie mówi po angielsku, wyrywa się i pyta „can I go?“. No i poszla, a typek dał jej ponieść żółwia i wsadzić do wody. It’s a kind of magic. Co prawda zapytał od razu czy ma męża, ale i tak było spoko :D Przewodnik zapewnił, że sprawdzają na porannych wycieczkach, czy młode dotarły do wody, a jak nie, to je tam przenoszą. Ale niby ochrona żółwi przede wszystkim, ale z drugiej strony wprowadzają tam dziesiątki turystów dziennie.
To był opór długi i opór ciekawy dzień. Zaczął
się na wchodem słońca na pustyni, potem pływanie w wadi, obserwowanie żółwi
morskich, a skończył pod namiotem na plaży. Sztos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz