Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

W poszukiwaniu zorzy - to była czy nie było?

Polowanie na zorzę
Nie pojechaliśmy na Lofoty oglądać czerwone domki. Nie pojechaliśmy oglądać góry. Nie pojechaliśmy spacerować po plaży. Pojechaliśmy zobaczyć zorzę polarną!


No jaraliśmy się. Przed kupnem biletów sprawdziliśmy jaka będzie faza księżyca. Noclegi dobieraliśmy tak, żeby mieć taras i widok pod zorzę. Pościagaliśmy sobie fajną aplikację do śledzenia zorzy i prognoz. Bardziej niż prognozą pogody na dzień, jaraliśmy się prognozą na noc. Spaliśmy poza miastami, żeby było mniej świateł. Wzięliśmy statyw, nawet nauczyłem się operować manualnymi ustawieniami na aparacie, specjalnie pod zorzę (wiadomo, nasz ulubiony tryb to AUTO). No kurde przyłożyliśmy się do tematu, co mogliśmy to zrobiliśmy. Pozostały 2 czynniki, na które nie mieliśmy wpływu: zachmurzenie w nocy i aktywność samego zjawiska zorzy polarnej.
Aktywność zorzy była rekordowo wysoka. Chmury pocięte, ale były duże fragmenty czystego nocnego
nieba. I efekt było widać pierwszej nocy na Lofotach.

Początek leniwy, mimo mega wysokiego współczynnika KP (współczynnik występowania zorzy). Niebo ciemne z lekką poświatą. Dopiero na zdjęciach wyszło nam, że to zielone niebo – zorza. Patrzymy na zielone niebo na zdjęciach i na czarne niebo gołym okiem i pytamy się z rozczarowaniem „Serio, to ta słynna zorza?!“

Ale trzeba oddać – potem zorza się rozszalała. Całe niebo się świeciło, gołym okiem było widać warkocze, które się przeplatały na niebie. Nie było wiadomo gdzie oczy zwrócić. Do pełni szczęścia brakowało tylko całkowicie czystego nieba. Takiego show było ok 45 min. 
Super było to, że udało się to zobaczyć zarówno Monice jak i mi. Najpierw ja byłem w terenie, potem wymieniłem się z Moniką, ona ruszyła w teren, ja zostałem z dziećmi, potem zmiana. Super. Tak naprawdę po 1 nocy już mogliśmy wracać do domu, zobaczyliśmy co mieliśmy zobaczyć.






2ga i 3cia noc to niska aktywność zorzy i dodatkowo chmury.
4ta noc to w sumie fajna przygoda. Bo padało, wiało. Ale to była ostatnia noc na kole podbiegunowym. No spróbujmy poszukać czystego nieba. Więc wsiedliśmy w auto z zamysłem jechania aż trafimy na czyste niebo. I po 30 min jazdy trafiliśmy. 
Co prawda były rwane chmury i zorza raczej jako łuna. Ale prawdziwa nagroda nas spotkała jak wracaliśmy. Bartosz po wypiciu 184 piwek nagle krzyczy „gwiazdy! Zorza!“. Zatrzymaliśmy się, faktycznie było jedno i drugie. Czyste czarne niebo i szeroki pas od horyzontu po horyzont jasnego zielonego nieba. 
Fajne pożegnanie z zorzą i Lofotami.

Czy zorza nas pozamiatała?
Czy zorza nas zachwyciła? Nie. 
Czy zorza spełniła nasze oczekiwania? Nie. 
Czy było warto? Tak.
Ciekawe zjawisko, fajna otoczka „polowania“. Śledzenie radarów, prognoz, szukanie miejscówki na oglądanie, jazda autem po nocy w poszukiwaniu. Pewnie nie bez znaczenia było to, że człowiek się naogląda zdjęć zorzy i jedzie naładowany takimi widokami. A na miejscu trzeba sobie powiedzieć jasno – zorza lepiej wygląda na zdjęciach niż na żywo. 
Na zorzę w zimie na daleką północ raczej nie będziemy już cisnąć za wszelką cenę. 
Swoje mamy - zorza polarna zobaczona - można umierać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz