Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Route 66 - kamperem po USA

Matka autostrad, historyczna droga, która połączyła wschód z zachodem. Choć jej standard niewiele miał wspólnego ze współczesnymi autostradami. To wtedy była rewolucją. Połączyła wschód z zachodem. 

Sama Route 66 ma prawie 4000 km. My zrobiliśmy nią ok 650 km. Cel był jeden. Poczuć klimat i przenieść się w czasie do lat 40tych. 


Jest to trochę utrudnione z tego powodu, że  obecnie autostrada została wybudowana na bardzo długich odcinkach właśnie na Drodze 66. I tak jadąc z Petrified Forest do Flagstaff jedyne fragmenty Route 66 to wtedy gdy zjeżdża się z autostrady do miasteczek. A miasteczka dzielą się na 2 rodzaje – zapomniane dziury (a niektóre wręcz wysprejowane pustostany) jak Two Guns, które swoją drogą ma bardzo ciekawą historię.

Z drugiej strony są miasteczka z klimatem starych moteli, klimatycznych szyldów, z zaparkowanymi starymi autami, małymi stacjami benzynowymi jak na przykład Winslow.

Dopiero bliżej Kalifornii można zjechać z autostrady na dłuższe fragmenty Drogi 66. I tam klimacik był bardzo spoko! 

Odwiedziliśmy Seligman, który służył za pierwowzór filmu Autka. 

Co prawda w Seligman pani w sklepie postanowiła nam pomóc i zrobić dla nas popcorn w mikrofali i nam cały zjarała. Ale w Seligman nawet spalony popcorn smakował wybornie

Odwiedziliśmy Hackberry z odpustową stacją benzynową zamienioną w sklep z pamiątkami, wypiliśmy colę na historycznej stacji benzynowej. 

Odwiedziliśmy Amboy z bardzo fajnie odrestaurowanym motelem i stacją benzynową. 

Odwiedziliśmy klimatyczne Kingsman z restauracjami typu Dinner czy fajnym parkiem kolejowym oraz muzeum Route 66. 

I w końcu odwiedziliśmy super odrestaurowane i dziwne miasteczko Oatman.

Oatman zasługuje na osobny akapit. Po pierwsze w racji klimatu, bo to stare miasteczko górnicze z czasów gorączki złota. Umarło, ale potem ludzie wrócili z rozrywką typu „zwiedź szyb górniczy”, „napij się whisky w saloonie”, „zamknij się w historycznym więzieniu”. No mydło i powidło. 

My trafiliśmy tam późnym popołudniem, więc praktycznie wszystko było pozamykane, nie było tam żywej duszy. Co było bardzo spoko, bo mieliśmy całe miasteczko praktycznie dla siebie, bez pamiątek na straganach, bez innych turystów. Mogliśmy zajrzeć w każdy kąt, a Jagna upodobała sobie to miasteczko z powodu więzienia w Oatman. Monika opowiedziała jakąś zmyśloną historię o szeryfie w Oatman. I od tego momentu Jagna codziennie prosiła nas o „najstraszniejszą i najdłuższą bajkę o wiezieniu w Oatman! Ale taka baaaaardzo straszną!”

Oatman było ciekawe z jeszcze jednego powodu – w tym mieście żyją stada dzikich osłów. To pozostałość po gorączce złota, gdzie osły służyły ludziom do ciągania urobku, pracy. Gdy złoto się skończyło, ludzie się wynieśli, osły zostały. I te stada w miasteczku to są potomkowie osłów, które porzucili ludzie po gorączce złota. Spotkaliśmy w Oatman ok 10 osłów i ok 5 ludzi.


Dodatkowo nas Oatman uraczył jeszcze pięknym noclegiem z widokiem na pustynie Mojave, gdzie Jagna bawiła się ze swoim cieniem. Rozmawiała z nim, rozkazywała mu, tańczyła z nim. A Tytus wypadł nam z kampera robiąc przy tym ze 2 fikołki na schodkach.

Na Route 66 mieliśmy też okazję spotkać z snowbirds. To ludzie żyjący w drodze bez domów. Jeżdżą to tu to tam, żyją pod namiotem, w kamperach, przyczepach. Zaczęło się od tego, że Jagna zobaczyła ognisko i chciała podejść i zobaczyć je z bliska. Więc z nią poszedłem, zagadałem do ludzi. Mówią, że są snowbirds, że nie mają domu, bo spłonął im 10 lat temu. I od tego czasu jeżdżą w zimie na południe, w lecie na północ. Tu popracują na budowie, tu pozrywają owoce, tam popolują na zwierzynę… Każdy ma inny odbiór takich spotkań, rozmów. Dla nas to było smutne doświadczenie. Do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się zmienić plany i ominąć Slab City. To jest dzikie miasteczko na pustyni znane z filmu Into The Wild. Osada snowbirdsów. Pełne ludzi bez domów, którzy mieszkają tam w swoich kamperach, przyczepach. Po doświadczeniu z Route 66 uznaliśmy, że to nie jest do końca tak, że ci ludzie są wolni i szczęśliwi w 100%. To są często grube dramaty, które pchnęły tych ludzi do takiego życia. Slab City ominęliśmy i nie żałujemy.

Ale wracając do Route 66. Nie można nią jechać i nie zrobić sobie foty na historycznej tarczy! A tych tarcz jest mało. W kilku miejscach są tarcze odrysowane z napisem „historic Route 66”, ale to podróbki panie. Prawdziwych prawdziwych jest mało i są na bocznych, zapomnianych fragmentach.

 My najwięcej widzieliśmy na takim fragmencie, że można iść spać na drodze i jest spora szansa, że nikt cię nie przejedzie. I tak się nie łudzimy, że to oryginałki, bo raczej malunki na drodze nie przetrwają 90 lat 😊 Ale przynajmniej były zrobione identycznie do tych oryginalnych tarcz.


Czy Route 66 nas urzekła? 
Ma w sobie to coś. Ma ten magnes, że zjeżdżasz z dobrej autostrady, żeby jechać jakimiś dupami, słabym asfaltem. Po to żeby pokonywać te kilometry Matką Autostrad. Klimat zapadłych miasteczek, które są zapomniane. Klimat starych aut wzdłuż Route 66. Klimat poszukiwania tarcz. Ale nie jesteśmy przekonani czy to jest atrakcja sama w sobie (w sensie że taka zajebista), czy to jednak wykreowane marzenie podróżników. Bo TO JEST HISTORYCZNA ROUTE 66! A tak naprawdę jakby postawić tam znaki Route 93 to pewnie straciłaby połowę turystów. 

Niemniej warto nadrobić kilometrów, zwolnić, zjechać z autostrady. Dać się trochę ponieść kiczowatemu klimatowi Route 66, starych aut przy drodze czy zapomnianych miasteczek. Szczególnie na tych mniej popularnych odcinkach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz