Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Parki Utah cz. 3 - Arches, Canyonland, Monument Valley

Arches NP

Droga z Gobblin Valley do Moab (czyli główne miasto koło Arches) to był podręcznikowy przykład na to, jak nie podróżować z dziećmi. My zawsze na wyjeździe stawiamy plan dnia dzieciaków na pierwszym planie. Szanujemy ich godzinę pobudki (czyli nie balujemy do 2 w nocy, bo wiemy że wstajemy z dziećmi o 7 rano). Układamy przejazdy i dłuższe szlaki tak, żeby nachodziły się na drzemki. Wieczorem dojeżdżamy z zapasem na nocleg, żeby się mogły wylatać, zjeść, wykąpać się, spokojnie przygotować się do spania. I tego dnia coś się stało, że się zesrało. Dojechaliśmy na nocleg grubo po zmroku, w nerwach, gotowaliśmy w trakcie jazdy, po przyjeździe dzieci nam urządziły armagedon. Polecam. Nauka dla innych, a dla nas przypomnienie – szanujmy dzieci na wyjeździe, one mają swój rytm dnia, przyzwyczajenia. Odpłacą się nam 😊 

Arches, jak łatwo się domyślić, słynie z łuków skalnych. 

Mają też duuużo turystów oraz maaało parkingów. Więc nie było lekko z parkowaniem. Ale finalnie udało się nam oblecieć park w jeden pełny dzień. Zrobić kilka trekkingów. Najbardziej oczywiście podobał się nam Delicate Arch, który jest obecny na tablicach rejestracyjnych stanu Utah, ale inne też dawały radę.

Ciekawostką jest, że 2 dni po naszej wizycie Arches (podobnie jak Zion) wprowadziło limity dla turystów. Teraz trzeba się zapisywać przez net. Zresztą podobnie jest w Yosemite. The Wave na pograniczu Utah i Arizony też ma limity, Antelope też. Na Sardynii też to wprowadzili. Chyba to jest kierunek, z którym trzeba się pogodzić. Z jednej strony to zła wiadomość dla takich jak my. Trzeba zaplanować konkretny dzień w parku, a gdzie spontaniczność, elastyczność? Z drugiej strony dzięki temu masz mniej ludzi, lepszy komfort, inne doznania. Nie wspominając o najważniejszym – ochronie przyrody… 


Canyonland NP

Park tuż koło Arches, są tak blisko siebie, że wiele osób robi w ciągu 1 dnia Arches i Canyonland. Najlepiej jak ktoś jeszcze wciśnie tam Dead Horse Point (park stanowy przyrośnięty do Canyonland). To wtedy to ja już w ogóle nie ogarniam czy jest czas na wyjście z auta, czy tylko zdjęcia przez opuszczoną szybę :D

Nie wiem kto wymyślił tę nazwę dla parku, jest dziwna. Ale dobrze oddaje widoki. Bo nie ma tam nic poza panoramami kanionów :) Jest dobry szlak, gdzie dochodzi się do takiego jakby cypelka na skale. I dookoła nie widać nic poza kanionami. Żadnych drzew, żadnych dróg, miast – ze 280 stopni dookoła kaniony.

W Canyonland zobaczyliśmy giga odcisk dinozaura! 

Bo tak wygląda panorama z góry. Tam też można było złapać namiastkę perspektywy, bo nad krawędzią tego kanionu idzie Potash Road, 100mil po szutrze. Ten malutki punkcik ze smugą kurzu z tyłu pokazał nam jak absurdalnie wielki jest ten kanion. 

Mają też swój łuk skalny, Mesa Arch. Robi robotę o wschodzie słońca. My na wschód tam nie dotarliśmy. Jeszcze tego brakowało, żeby po nieprzespanych nocach zrywać się na wschód słońca, to chyba w ogóle nie warto się kłaść. Ale dotarliśmy popołudniu :)

Po Canyonland niestety musieliśmy pożegnać się z Danką, która musiała wrócić do Polski. 


Monument Valley (plemienny park Indian Navajo)

To coś na co czekaliśmy bardzo mocno. Nie wiem czy to przez westerny czy przez Forrest Gump. Najpewniej przez to, że to po prostu jest zajebisty widok! Zanim jednak stanęliśmy pod skałami Monument Valley, mieliśmy okazję oglądać je z innego, nieoczywistego punktu – Mulley Point.

Samo dotarcie na Mulley Point to była niezła przygoda. Wyobraź sobie, że jedziesz płaskim terenem, przed sobą masz jeden z wielu płaskowyżów, czyli pionowa ściana (ok 300m). Nie widzisz żadnej drogi, ale wiesz, że musisz wjechać jakoś na górę, że ona gdzieś tam musi być. Bez barierek, po szutrze, dziurach, często tak wąska, że nie miniesz się z innym autem i w dodatku jest to NOT RECOMMENDED dla kamperów. Jedziesz i z każdą chwilą dziwisz się coraz bardziej, że ona tam jest. W końcu się pokazała. Opis brzmi dużo gorzej i trudniej niż w rzeczywistości się ją jedzie. 

Co nie zmienia faktu, że widzieliśmy jednego kampera – naszego :) A żeby jeszcze było weselej, to wykręciły się nam 2 z 4 śrub trzymających mikrofalówkę. Więc mikrofala, która ważyła pewnie z 15 kg wisiała w zabudowie kampera  mniej więcej nad głową Jagny, trzymała się na 2 gównowartych wkrętach w płycie meblowej, a my właśnie wjeżdżaliśmy na 5 kilometrową trzęsiawkę. Super wizja. Tak więc Monika pokonała większość Moki Dugway stojąc z dzieckiem w nosidełku i trzymając rękami mikrofalówkę, żeby nam nie wypadła z zabudowy od drgań. Ze świecą takiej szukać! 

Na górze Moki Dugway widok faktycznie był super, a w dodatku można tam spać. Połać kanionów, a w oddali samotne skały Monument Valley, praktycznie zero ludzi, a my na samej krawędzi płaskowyżu. Trafia to do naszych TOP 5 noclegów ever! Poranna kawa smakowała nieźle.

Zjeżdżając z gory następnego dnia mieliśmy małą przycierkę z krzakami. Pewnie w Polsce by to była „mała przycierka”. Niestety pech chciał, że trafiliśmy na krzaki pustynne – sztywne, twarde, ostre. Efekt był taki, że nam wyrwały zamki schowku, przerysowały kampera, połamały jakiś plastik pod drzwiami. No trochę nam to humory popsuło. Spoiler – finalnie skończyło się dobrze (dla nas) i wypożyczalnia nas za to nie obciążyła :)

Nie ma Monument Valley bez zatrzymania się w Forrest Gump point. Sława tego miejsca sprawiła, że władze postawiły na filmowym odcinku zakaz zatrzymywania się na poboczu. Oczywiście wszyscy mają na to wywalone, łącznie z nami. I po drodze biegają tłumy turystów udających Forresta Gumpa. Śmiesznie, trzeba ludzi wręcz rozganiać klaksonem, bo jedziesz i widzisz, że 300m przed Tobą siedzi typ na ulicy. My też usiedliśmy, my też biegaliśmy, my też się zachwycaliśmy tym widokiem. 

Tak jak widok z Forrest Gump był darmowy, przyjemny i przyjazny, tak sama Monument Valley już taka nie jest. To jest terytorium Indian Navajo. Ich święta ziemia. A oni umieją w biznes. Chyba umieją. Bo z 1 strony odsetek otyłych, chorych u Indian Navajo jest ogromny, Covid ich przetrzebił, wygląda jakby żyli bardzo skromnie (biednie?). Z 2 strony tam się za wszystko płaci suto. Wjazd do Monument Valley, wycieczka jeepem, wjazd do Antelope, Horseshoe Bend. Ich ziemia jest wyjęta spod jurysdykcji Parków Narowych. Dodatkowo w większości nie mają zasięgu ogólnokrajowych sieci na swoim terytorium (a to terytorium wielkości Irlandii)… Dziwny kawałek ziemi. 

Jadąc kamperem to na wiele nie można liczyć w samym Monument Valley. 

Główną atrakcją jest tam pętla samochodowa ok 20 mil pośród tych wielkich skał. Jednak kamperem nie można na nią wjechać. Pytam się typa w informacji, co w takim razie otrzymam za 20$ wjazdu, skoro nie mogę przejechać pętli. Odpowiedział, że mają sklepik z pamiątkami, punkt widokowy i 2 krótkie szlaki piesze, ale w sumie to one są słabe. Super rekomendacja, dzięki! Jednak nie zniechęcił nas, nie po to tam byliśmy, żeby nie wjechać. I finalnie zrobiliśmy szlak pieszy, był dużo fajniejszy niż nam mówili, ponieważ okrążał jedną ze skał. 

Więc wyjechaliśmy zadowoleni, Monument Valley nie pokpił sprawy i spełnił nasze nadzieje :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz