Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Parki Arizony cz. 1 - Horseshoe bend, Antelope, Grand Canyon

Page (Horseshoe bend i kanion Antelope)

Tereny wokół Page to dalej tereny Indian Navajo. I są tak samo dziwne jak Monument Valley :P nie można nocować na dziko (tzn jest bardzo mało miejscówek jak na popularność Page), wszystko pogrodzone, wjazd do atrakcji dodatkowo płatny. No ale nie da się ominąć Page z 3 powodów:

- Antelope Canyon

- Horseshoe Bend

- The Wave

Nie inaczej było u nas, wszystko chcieliśmy zobaczyć. Niestety oprócz Horseshoe Bend to nie takie łatwe, ale idźmy po kolei, od tych najtrudniejszych:

- The Wave – formacja skalna w parku Vermillion. Dziennie jest tam wpuszczane 60 osób. 30 z loterii na 3mc do przodu (pff, weź i tak wycyrkluj, a potem wygraj!). 30 z loterii na 2 dni do przodu. Spróbowaliśmy, nie udało się. Po zdjęciach i relacjach podobno sztos. Dostać się tam – praktycznie mission impossible.

- Antelope Canyon – kanion szczelinowy, podzielony między klany Indian. Na bazie tego wydziela się 3 kaniony – Antelope Upper, Lower oraz X. Wszystkie są mega zatłoczone, mega drogie, mega popularne i mega fotogeniczne. To dla zdjęć walą tam tłumy ludzi, a rezerwacje trzeba robić na tygodnie i miesiące do przodu. Jak ja patrzyłem na terminy 1mc do przodu (przy planowaniu wyjazdu), to były jakieś pojedyncze ochłapy. Dlatego postanowiliśmy, że pojdziemy na spontanie – przyjedziemy  na miejsce i ogarniemy. I do była dobra decyzja, bo trafiliśmy na bardzo mocny wiatr, odwołali wejścia kilka firm odwołało wycieczki (w tym nasza), więc na miejscu ogarnęliśmy wejście do jedynej działającej części kanionu – Antelope X. Tym razem nasza wrodzona niechęć do rezerwowania wcześniej się opłaciła. Dostać się tam – mission possible, ale trzeba zaplanować albo liczyć na farta.

A sam kanion Antelope X krótki (200m). Podobno pozostałe kaniony tak samo krótkie. Zdjęcia faktycznie robią się same:


- Horseshoe Bend – słynny zakręt rzeki Colorado. Rzeka zawija o prawie 360 stopni, w głębokim kanionie. Dostać się tam – mission very possible :) Bez rezerwacji.

W Page mieliśmy też przeboje ze spaniem, bo tu był nasz pierwszy nocleg na parkingu Walmart. Trochę było dziwnie, bo po 2 tygodniach spania po lasach, kanionach nagle nocleg na Walmart. Nieco dygaliśmy, ale otuchy dodało nam ze 20 innych kamperów na tym parkingu. Finalnie było spoko, nikt nas nie zadźgał, nie pukał do drzwi, nie wywalił z parkingu. Jednak nawet ten sukces nie skusił nas na zostanie na 2gą noc i finalnie kolejnego dnia  przenieśliśmy w inne miejsce. Miejsce ciekawe o tyle, że mieliśmy okazję zobaczyć z bliska z czym zmaga się zachodnie wybrzeże USA od kilku lat – susza. Wysychają im duże zbiorniki wodne przy tamach (Lake Mead, Lake Powell). A to są główne akweny zaopatrujące w wodę m.in. California. Drugą noc w Page spędziliśmy nas Lake Powell. Nocleg nad samą wodą, chcieliśmy posiedzieć pół dnia nad wodą, dać się wyszaleć dzieciakom. Jakie było nasze zdziwienie, jak okazało się, że poziom wody jest dramatycznie niski, tafla opuściła się daleko poniżej plaży, zejście do wody było nędzne, a sama woda nie zachęcała nawet do moczenia kija, a co dopiero kąpieli. Podobno naukowcy są zgodni, duże, sztuczne zbiorniki na zachodnim wybrzeżu czeka zagłada… Oczywiście z naszego „pół dnia na plaży” wyszła „godzinka na plaży” i w drogę.   


Wielki Kanion NP

Grand Canyon. No fucken, naprawdę jest grand! 

Wyszliśmy na pierwszy punkt widokowy i było dziwnie. Dziwnie, bo poszliśmy na raty. Najpierw Gabor sam, potem Monika sama. Poszedłem, obejrzałem, trochę beznamiętnie, zrobiłem zdjęcie i wróciłem. Monika poszła, to samo. Potem rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że ten widok jest tak abstrakcyjny, że trochę nierealny. Jak to powiedziała Monika „trochę czułam się tak, jakbym oglądała obraz na ścianie”. Ja też miałem wrażenie, jakby trochę mnie ten widok przerósł. Na szczęście mieliśmy jeszcze zaplanowane 2 dni w Wielkim Kanionie, więc wystarczająco dużo czas otrzaskanie się z tym kolosem.

Wielki Kanion na ogół zwiedza się z krawędzi. Czyli jeździ się po punktach widokowych i ogląda z góry, ew spacer wzdłuż krawędzi. Inna opcja to zejść na dół, do rzeki. Ale to wersja dla harpaganów, bo wszędzie są znaki, że stanowczo odradza się robienie trasy na dół i z powrotem na górę w ciągu 1 dnia, nawet są przytaczane przypadki śmiertelne. To jest ok 30km z dużym przewyższeniem i w kosmicznym upale (my w kwietniu mieliśmy na górze ok 15, na dole ok 25 stopni, znajomy w zimie na górze miał -15, na dole 20 stopni). My takimi harpaganami nie jesteśmy. My jesteśmy takimi semi, bo zrobiliśmy sobie 2 wycieczki w dół, ale nie do samego dna. Jednego dnia spacer South Kaibab Trail (przewyższenie 300m na 2,2 km w 1 stronę) do Cedar Ridge, drugiego dnia całą rodziną spacer Bright Angel Trail (przewyższenie 600m na 4,5km w 1 stronę). Ten drugi spacer ostro nas dojechał, bo wpadłem na pomysł, że zostawię Monikę i dzieciaki i szybko pójdę dalej i zgarnę ich wracając na górę. Monika wiedziała co będzie grane, więc dała jasne wytyczne. Mogłem iść 30 min w dół i potem zawracam. Napaliłem się, żeby dojść do Plateau Point. 

Jednak szybko się okazało, że te 30 min to będzie za mało. Dlatego…zacząłem biec. Po 40 min dotarłem, ale już wiedziałem, że będę w dupie z powrotem, bo nie dam rady biec pod górę tak samo jak z górki… 

I faktycznie do Moniki i dzieciaków dotarłem po 1h20min. Oczywiście zebrałem ochrzan, ale on był wkalkulowany. Dojechało mnie to zdrowo, ale najgorsze miało nadejść – trzeba było założyć 20 kg na plecy (Jagna, jeśli będziesz to czytała kiedykolwiek, doceń rodziców!) i wejść na górę. Ale nas ten szlak przeorał! Wchodziliśmy na górę ledwo żywi. Finalnie wyszło spoko – poszliśmy całą rodziną, nie rozdzielaliśmy się, zobaczyłem rzekę. Ale ile to mnie kosztowało zdrowia! Tym bardziej podziwiam harpaganów, którzy robią całą trasę w 1 dzień!

Z ciekawostek, to udało się nam zobaczyć też kondory kalifornijskie. Podobno duża rzadkość. Z bliska brzydkie jak noc :)

My zapamiętamy Wielki Kanion jeszcze z jednego powodu – ognisk z Jagną. Pogoda i okoliczności pozwoliły nam zrobić ognisko. A my nie cisnęliśmy Jagny o spanie wczesne. Dlatego poszedłem z Jagną na ognisko, gdy Monika usypiała Tytusa. Kurcze, ale to były magiczne chwile, jak siadaliśmy we 2kę z Jagną przy ognisku jak z dorosłym, mogliśmy porozmawiać na spokojnie bez latania, zabawy. Nasza mała córka :) 





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz