Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Nie-boskie Buenos i mniejszy brat Montevideo

Kto by nie chciał zjeść argentyńskiej wołowiny w Buenos? A zatańczyć tango w Buenos? W końcu Kora śpiewała o boskim Buenos. A ktokolwiek chciałby zrobić cokolwiek w Montevideo? Z ręką na sercu, czy większość z nas wie, gdzie leży Urugwaj? O nie-boskim Buenos Aires i wuluzowanym Montevideo, czyli o dwóch stolicach po przeciwnych stronach rzeki. Czemu razem? Bo te stolicę dużo łączy, a jak się okazało, sporo też dzieli.

Na pierwszy strzał Buenos, tak jak zwiedziliśmy. Lojezusie, ile to się można naczytac o tym Buenos. Ochy i achy. U nas to był pierwszy kontakt z wielkim miastem po 2mc.
Po miesiącu sptędzonym raczej w towarzystwie guanaco niż ludzi (no dobra, aż tak pięknie nie było, ale brzmi nieźle). Więc nastawialismy się, że będzie szok...
Buenos to moloch, ma chyba z 6 linii metra, w aglomeracji żyje 14.5mln ludzi. Sporo. O czym najpierw napisać?
Chyba o tym, o czym w pierwszej kolejności mówią sami mieszkańcy. Bo w rozmowach nikt nie mówi o pięknej kulturze czy historii (bo mają słaba, z wybijaniem Indian i prześladowaniami w historii najnowszej). Nikt nie mówi o tango czy klimacie miasta. Każdy zaczyna rozmowę od bezpieczeństwa i problemów ekonomicznych... Gdzie dużo ludzi, tam dużo przestępstw. A w Buenos jest ich bardzo dużo. Wiąże się to z bardzo gównianą sytuacja ekonomiczna kraju. Argentyna, kojarzy się z potężnym państwem. No niestety, życie na kredycie, jak to śpiewał Sokół. Argentyna bankrutuje średnio co 15 lat. Kilka lat temu 1 dolar kosztował ok 6 peso. Teraz 1 dolar kosztuje 59 peso. I leci na łeb na szyję, średnia inflacja roczna to ok 50%, czyli w trakcie naszego miesiąca w Argentynie peso straciło ok 4%, widzę to po kursie waluty w trakcie 1mc. Z rozmów z ludźmi średni wzrost płac to na przestrzeni ostatnich lat ok 50%-60%, a wartość peso spadla 10 krotnie. Zresztą średnie zarobki w Argentynie na PLN to ok 3.3tys PLN, a ceny mają wyższe niż w PL o ok 25%. Mowia, że kiedyś jeździli po świecie, liczyli się, a teraz ciężko związać koniec z końcem. Jednym słowem jest słabo i będzie jeszcze gorzej. Mają tam mega problemy z ekonomią, duże z polityką i naszym prywatnym zdaniem, jeszcze większe ze społeczeństwem, które tęskni do polityki rozdawniczej. Ale dobra, koniec tych rozważań. Te problemy ekonomiczne widać właśnie w Buenos. Duże rozwarstwienie społeczne, biedni robią się jeszcze biedniejsi. Sporo bezdomnych, ciągle protesty. Policja w Buenos to już nawet nie zwija barier policyjnych w centrum, bo co weekend maja manifestacje i sieczkę. A na główne place to policjantów zwożą TIRami.
A co mają do stracenia ci biedniejsi? Nic, więc w Buenos robi się dziki zachód w kwestii bezpieczeństwa. My tego nie doswiadczyliśmy, jedynie tym, że mieliśmy oczy dookoła głowy, ciągły stand by, brak luzu. A nakręcili nam to sami Argentyczycy. Każda rozmowa zaczynała się od tego, gdzie nie iść, czego nie robić. Ale na pocieszenie, to nie dotyczy tylko turystów. Jedna babka powiedziała nam, że ten stresik co my czujemy przez tydzień, to oni czują na codzień. Ze oni też chodzą z plecakami z przodu. Oni też unikają korzystania z telefonu na ulicy, oni też nie epatuja hajsem. Zresztą jako głupi przykład. Kilka dni temu były jakieś manifestacje poparcia dla Chile w Buenos Aires. Efekt? Dwóch dziennikarzy dostało w cymbał. Czemu akurat dziennikarze? Bo ich przy okazji skroili z aparatów.
My zabłądzilismy w najgorszej dzielnicy - la Boca. Sami lokali kazali mam zawracać, krzyczeli do nas z okien, życzyli nam powodzenia. Nie lubię takiego klimatu. Ale podkreślam, nic się nam złego nie stało, choć po zmroku dawno byliśmy w domu bo dziecko :)
No to może chociaż tango? Srango. Z tanga to tyle jest że możesz na El Caminata, która zmieniła się w stragan turystyczny, zjeść w restauracji i tańczą ci do kotleta.
Albo obleśne typy poprzebierane co wyłapują starsze babcie udając wirujacy seks i zbierając za to hajs. Sama Caminata ma więcej z cyrku niż z autentycznego miejsca. Ale jest ladna,jak stragany nie przysłonią wszystkiego.
Zresztą proponuję wejść z Caminaty 10 metrów w głąb la Boca. Tam jest autentyczne Buenos (my zawróciliśmy szybciutko, zdjęć nie mamy, bo obsralismy zbroję). Niemniej uważam że podjezdzajac busem pod Caminate, żeby zrobić zdjęcie kolorowych domków to jak wysiąść z busa na starówce w Warszawie i wierzyć, że tak wygląda cała Warszawa. Można, ale po co się oszukiwać? :)
Sam spacer po historycznym centrum to mega ciasna zabudowa, gdzie ładne budynki gubią się w masie. Potok ludzi. Co da się wyłapać to charakterystyczny różowy ratusz (kiedyś zabezpieczony krwią byków przed wilgocią), obelisk
centrumkultury Kirchnera, teatr Colon i caly skwer przy którym stoi
księgarnia Grand Splendid w starym teatrze
parlament, który wygląda jak ten amerykański, choć my go nie widzieliśmy, bo był w remoncie. No i siedziby banków.
Bawi się finansjera, takie mają gmaszyska, że oko bieleje.
Urokliwa i chyba jako jedyna gdzie czuliśmy luz i gdzie chętnie spedzalśmy czas to dzielnica San Telmo.
Małe kamienice, lokalne sklepiki i małe punkty usługowe. Tam był klimat. Ale jakoś wielkich budowli nie ma w San Telmo, po prostu spacery i spacery. Tam też mieszkaliśmy przez kilka dni.
Drugi pobyt w Buenos mieliśmy w dzielnicy Palermo, która uchodzi za modną. Widać, że to już nieco bogatsze Buenos Aires. Uporządkowane, z zielenią miejską, nowymi knajpami. Tam też było przyjemnie i w miarę na luzie. I podobnie jak San Telmo, brak jakichś wybitnych atrakcji, jedynie spacery. Na plus to parki miejskie w Palermo. Ogrody japońskie
ogród różany, ogród botaniczny, ekopark na bazie starego zoo. To był chyba najprzyjemniejszy dzień w Buenos, choć nie tańczylismy tam tanga z róża w zębach. Po prostu było zielono :) warto odwiedzić tam ich hipodrom czyli nasze Wyścigi na Sluzewcu. Klimacik jest :) No i cmentarz Recoleta. Ten trzyma poziom!
Jakoś nie oglądałem wczesniej zdjęć w necie, pewnie dlatego zrobił na nas wrażenie od samego wejścia. Tam nie ma grobów, a same grobowce.
Każdy z jakas metaloplastyka, rzeźbami. Pochowani to śmietanka - prezydenci, generałowie, artyści, naukowcy. Najsłynniejszy grób to Evy Peron, ulubionej pierwszej damy narodu. Ciekawe, że nie zakopują tam trumien, a układają je jakby na półkach wewnątrz tych grobowców. Część z nich służy za schowki na miotly, niektóre są zaniedbane. Niemniej Recoleta jest mała, ale spektakularna (jeśli można tak powiedzieć o cmentarzu).
Fajne są też okolice Puerto Madero, czyli okolice portowe. Z dużym wdziękiem przerobili je na centrum biznesu oraz duży rezerwat ptaków z elementami industrialnymi. Zostawili żurawie portowe, suwnice.


Fajnie fajnie, ale największe wrażenie zrobiła na nas Casa de dulce de leche. Pałac szczęścia. Tak na serio to dulce de leche to przysmak w Argentynie i Chile. U nas mówimy na to kajmak, to po prostu karmel z mleka. My pieszczotliwie nazywamy to glutem, bo ma taką konsystencję. Jakie to jest słodkie, jakie niezdrowe i jakie pyszne! W Casa de dulce de leche są różne smaki, z kawą, z solą, z owocami. I można degustować za darmoszke.
Spróbowaliśmy chyba wszystkich smaków i na pewno przywieziemy do Polski cały bagaż tym wypchany!
Drugi piękny aspekt krów, to wołowina. Monika w pewnym momencie wyjazdu powiedziała, że w ogóle nie jemy steków. Wypowiedziała to w złą godzinę, bo odkąd wjechaliśmy do Buenos, to jeden raz zjedliśmy coś innego niż stek. Czyli już 2 tygodnie ciśnień dzień w dzień wołowine! A tej wołowiny nie da się zepsuć, czy jemy w hamburgerowni czy w dobrej restauracji czy w dziurze czy robimy sami. Zawsze jest sztos. Czy kupujemy w mięsnym czy w markecie, zawsze jest sztos. No wołowina miażdży(ca).

My za dużo boskiego w Buenos nie znaleźliśmy, ale może dlatego, że uciekaly nam wieczory, bo Jagna. Co prawda może też dzięki temu, że nam uciekaly te wieczory, to nam nikt głowy nie odstrzelił. Jednak nas Buenos nie oczarowalo. Owszem, ma kilka fajnych miejsc, ładne parki miejskie, łatwo się po nim poruszać, jest pierwszym miastem, gdzie Google maps wskazywał bezbłędnie właściwe autobusy w tym gąszczu. Bez jaj, można było za Google maps iść w ogień w kwestii komunikacji miejskiej...
Jednak znaleźliśmy też kilka minusów jak rzeka ludzi, zbyt ciasna zabudowa i przede wszystkim bezpieczeństwo. Może być najzajebistsze miasto na świecie, ale jak muszę wygrzebywać aparat z dna plecaka, który wisi mi na brzuchu, bo niebezpiecznie go trzymać na wierzchu, to ja tego nie kupuje. Dlatego chętnie uciekliśmy do państwa, które leży w cieniu Argentyny i Brazylii. I zdaje sobie nic z tego nie robić, bo to jedno z bogatszych państw kontynentu, najbardziej postępowe i najlepiej rozwinięte obok Chile. Mowa o... Urugwaju.

No kto by pomyślał? Na pewno nie ja. A jak się dowiedziałem, że Montevideo to najbardziej pożądane miasto do życia w Ameryce pld, to już w ogóle czapki z głów. No kto by pomyślał. Nam Urugwaj kojarzy się jedynie z piłką nożną, ewentualnie z tym, że mają flagę podobna do Argentyny. I na tym nie koniec podobieństw. Urugwaj uważa się za kolebkę...tango. Słynie też z wołowiny, jest głównym producentem na świecie. Okazało się w rozmowach, że ich gospodarka stoi też na produkcji i eksporcie soi do Chin. W dodatku jest bogaty, wuluzowany i najbardziej postępowy na kontynencie. Jako pierwsi zalegalizowali związki tej samej płci. Jako pierwsi zalegalizowali marihuanę. Ma legalną aborcję. Jako pierwsi wyposażyli każde dziecko i każdego nauczyciela w kraju w laptopy. Jest to najlepiej wyedukowany kraj w Ameryce pld. A jest to kraj rolniczy, gdzie krów jest 3,5 razy więcej niż obywateli. Zresztą z 3,5mln ludzi połowa mieszka w stolicy.
Z Buenos Aires do Urugwaju jest rzut kamieniem. Dzieli ich tylko rzeka. Niby lajton, gdyby rzeka to nie była La Plata w ujściu.
Powierzchnia zlewiska to prawie rozmiar Holandii. W najszerszym miejscu ma 220km szerokości. Prom z BA do Colonia de Sacramento w Urugwaju płynie 1,5h. Dlatego to popularny kierunek na wypady weekendowe i na plażę, bo mają się tam czym pochwalić. My nie dotarliśmy do kurortów, bo pogoda była fatalna. Zimno i padało, więc zostaliśmy w stolicy. Ale podobno plaże są ładne, a morze sprzyja nauce surfowania. Zresztą Punta del Este uchodzi za najdroższy kurort w Ameryce pld, to o czymś świadczy. Raczej ludzie nie ciągną tam zajarać blanta, a plaże muszą mieć spoko.
W Montevideo spaliśmy w Ciudad Vieja, najstarszej części miasta. Podobno nie jest tam super bezpiecznie. Po zmroku chodziłem raz za żarciem i faktycznie nie czułem się swobodnie. Dużo bezdomnych, żadnych turystów. Widać, że turyści raczej nie śpią w tel okolicy, wybierają nowsze dzielnice jak Pocitos.
Ale czuliśmy się dużo swobodniej w Montevideo niż w BA. Może dlatego, że miejscowi nas nie straszyli :P samo Ciudad Vieja bardzo fajne, sporo kolonialnych domów, niska zabudowa, budynki nie giną w masie.
Do tego zielone ulice i też względnie szerokie. To że jest tam niewiele zabytkowych budynków działa na korzyść.
Bo np taki pałac Barollo. W Montevideo przy głównym placu, dumna ozdoba.
Zrobił na nas duże wrażenie. Ten sam budynek w Buenos jest wcisniety między kamienice i mimo że go szukaliśmy, to przegapilibysmy go, gdyby grupa turystów nie patrzyła się w górę. W BA nie zrobił na nas w ogóle wrażenia, w Montevideo tak. Klimat Ciudad Vieja to dla mnie mała Hawana. Kolonialne domki, połowa w ruinie, długa rambla wzdłuż morza, wędkarze, fale rozbijajace się o nabrzeże.
Nie wiem, może po prostu to kwestia nastawienia... Od wszystkich słyszeliśmy w drodze że Urugwaj to super, wyluzowani ludzie :)
Odwiedziliśmy też teatr narodowy, okazuje się, że Montevideo to jedyne miasto w kraju, które ma teatry. Państwo jakoś oporów dofinansowuje teatry i bilety kosztują po 15-20zl.
Tyle to tam kosztuje chleb. A co z ludźmi poza stolica? Nie ma problemu, państwo organizuje regularne wyjazdy do teatru, gdzie podstawiają autobus do miasteczka, zabierają ich na zwiedzanie stolicy, a potem do teatru. Za friko. Ale to wcale nie oznacza, że nie ma tam biedy. Jest dużo bezdomnych, bardzo dużo. Jak tam się wykoleisz życiowo to masz przesrane. Ceny są horendalnie wysokie. Chleb 12 zł i to najtańszy. Mleko 5 zł. Woda 1.5l 5 zł. Jedyne tanie produkty to owoce. Tanie czyli ceny polskie :) no i wołowina. Obiad w knajpie to 100zl za 2 dania. Ciekawe rozwiązanie dla turystów. Rząd żeby zachęcić do odwiedzania, wprowadził zwrot podatku dla turystów w knajpach. Nie wiem czy to działa też na innych usługach, ale na pewno w restauracjach. Ceny masz wbite z karty, ale jak płacisz i terminal wykrywa obcą kartę, to obcina podatek. Doznaliśmy też dużego zaskoczenia w kwestii wyborów. Tak się złożyło, że byliśmy tam kilka dni przed wyborami. Po takim panstwie spodziewalbym się kampanii w debatach czy w TV. A tymczasem tam to jak w jakiejś raczkujacej demokracji. Tony ulotek, armia ludzi poubierana we flagi. Bo partie polityczne maja flagi. Nawolywania, jeżdżąc auta z głośnikami, które zachęcały do danych kandydatów. I kilometry graffiti na murach z numerami i nazwiskami kandydatów. I to nie tam gdzieś w z boku. Jebudu, przy głównej ulicy na murze, na kamienicy i to takie duże. No zdziwiła nas jakość kampanii wyborczej.
Nie zaklepaliśmy nic z wyprzedzeniem, bo próbowaliśmy spać na Couchsurfingu, bez powodzenia. Dlatego klepneliśmy byle co w centrum, okazało się to pokoje w kamienicy, ale gospodarze byli poza miastem, więc mieliśmy całe mieszkanie.
Jednak trochę ponad budżet, dlatego rozmawiam z typem dzień później i mówię mu, że chętnie zostaniemy, ale musi zejść trochę. To on mówi, że sprawdził i ma najtaniej na airbnb w Montevideo. Albo nie umiał obsługiwać airbnb albo blefowal. W każdym razie przenieślimy się po pierwszej nocy wglab Ciudad Vieja na inny nocleg, ceny koło 100zl za pokoj. Tam był gościu, który płynnie mówil po ang, pytam gdzie się nauczył tak mówić, a on na to, że jest Amerykaninem, a tu się sprowadził kilka lat temu. No jak gościu się sprowadza z Nowego Jorku do Montevideo to albo to znaczy, że tam się żyje dobrze, albo jest ścigany morderca i ukrywa się przed FBI.
W Montevideo jest kilka plaży w mieście w tym najsłynniejsza - Pocitos.
Naprawdę ładna jak na miejską plaże. Choć my tam poplażowaliśmy w kurtkach, bo tak wiało :)
Z Montevideo przenieślimy się do Colonia de Sacramento. To stamtąd jest najbliżej do Buenos Aires. Prom na tym odcinku kosztuje ok 40-50usd. Jeśli chcesz płynąć dalej do Montevideo, cena x2. Dlatego lepiej jest dojechać busem z Colonia do Montevideo niż cisnąć prom. Bus to 40zl/os. Co prawda zatrzymuje się chyba w każdej wsi po drodze, ale jest w miarę tani.
Colonia oprócz tego, że jest brama do Urugwaju, jest też pięknym miasteczkiem. Tzn piękną ma starowke i fajne plaże, aż ciężko uwierzyć, że to rzeka.
Reszta miasta jest normalna. Ale stara cześć to znów kolonialne domy, kilka z nich pamięta portugalski, do tego zakaz wjazdu dla aut, stary bruk i deszcz.
Przepis na udany dzień gotowy :)
porozstawiane są tam co jakiś czas jakieś auta 60-70 letnie, ale robią za wizytówki restauracji.
Mogliby się bardziej przyłożyć mając takie diamenty, a nie trzymać w środku kwiaty i złożone krzesła...

Ciekawy jest system legalnych zipkow. Żeby móc je kupować, musisz się zarejestrować na poczcie. Dostajesz kartę, która posługujesz się podczas zakupów :) limit to 40 gram miesięcznie, chyba idzie przeżyć. Możesz też mieć do 6 krzaków w domu na własny użytek. Może dlatego ten typ z NY sprowadził się do Montevideo :P

Urugwaj jest w cieniu Argentyny. Montevideo ma jednak dużo wspólnego z Buenos Aires. Podobnie jak Urugwaj z Argentyna. Wołowina, kult gaucho, czyli samotnych kowbojow przeganiajacych setki sztuk bydła. To jest jeszcze mocniejsze w Urugwaju. Mają też dulce de leche i to się liczy! Obydwa kraje przypisują sobie tango, obydwa kraje żyją piłka nożną. Obydwie stolice płyną Yerba Mate, ale to w Urugwaju chodzą z termosami, żeby zawsze móc siorbnąć yerby. Nawet te flagi maja podobne.
Sporo też ich dzieli. Poziom satysfakcji z życia w obydwu stolicach. W Urugwaju każdy z kim rozmawialiśmy był zadowolony. Łącznie z Amerykaninem czy Duńczykiem, który tam się sprowadził. Inna jest też koncepcja miasta. Buenos jakby wstydziło się rzeki. Nie ma w obrębie centrum promenady, nie ma punktow widokowych. Jeden koleś nam nawet opowiadał, że rezerwat Costanera powstał w ten sposób, że z jakiejś dużej akcji rozbiórkowej zrzucano gruz do rzeki i w ten sposób usypal się dość duży teren, który potem przerobiono na park. Montevideo z kolei korzysta z rzeki po calaku. Plaże, rambla, wędkarze, swobodne dojście z centrum do rzeki. Stolicę różnią się podobno bezpieczeństwem. Nas nic nie spotkało ani tu ani tam, ale po opiniach localsów, Buenos jest dużo bardziej niebezpieczne. Różne i podobne.

I tak wiadomo, że nikt po jakimś durnym wpisie nie zamieni Buenos na Montevideo. Sam bym tego nie zrobił i też nie namawiam. Ale być może ktoś dopisze Montevideo do listy będąc już tak daleko od domu :) Na pewno warto przeznaczyć na wypad do Urugwaju 3 dni, a nawet pocisnać dalej na plaże. Te miasta się fajnie uzupełniają, a Colonia de Sacramento dopełnia je klimatem, które duże miasta siłą rzeczy tracą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz