Życie pisze różne scenariusze. Na „po wakacjach” planowaliśmy polecieć na 2 tyg „gdzieś daleko”. Jednak z powodu zmiany pracy Moniki i kwestii urlopowych wygospodarowaliśmy tylko tydzień i to już w zimnym okresie (grudzień). Więc musieliśmy znaleźć kierunek na tydzień, z wygodnymi lotami oraz ciepły (choć zastanawialiśmy się też nad Laponią, która raczej ciepła nie jest). I tak wpadł nam do głowy oczywisty kierunek – Malta. Spełniała wszystkie kryteria:
- na tydzień idealnie, bez pośpiechu
- spoko pogoda w naszej zimie
- krótkie trekkingi, więc MOŻEMY JECHAĆ BEZ NOSIDŁA!
Jak wiadomo, nie lubimy przepłacać. Dlatego raczej nie
jeździmy w sezonie wysokim. I tak na Sardyni rok temu pod namiotem wydaliśmy
pewnie połowę tego co byśmy wydali w sezonie. Tak samo planowaliśmy na Malcie,
low season naszym przyjacielem.
Bilety kupione, tydzień przed nami, zapraszamy na Maltę i Gozo.
Loty z dziećmy sucks, very sucks
Niestety nie mieliśmy pełnej dowolności z terminem przez
gorący okres w pracy Moniki i Gabora. Zresztą swoje się powykłócaliśmy przy
wyborze terminu, jak to u nas 😊 Ale bilety ok 300 zł/osoba w obydwie strony,
3h lotu. AŻ 3h LOTU! Jak my nie cierpimy lotów z dziećmi, kiedyś można było
przyciąć komara, pogapić się w ścianę, przeczytać coś. A teraz to wygląda mniej
więcej tak:
Siedzimy we 4 na 3 siedzeniach, dookoła nawalone chrupek,
okruchów, tam jakiś but leży w przejściu, tu drugi na siedzeniu. Tytus żre
lizaka (tak, 1,5 roczne dziecko zasuwa lizaki, #NoSugarForLife), Jagna wcina
żelki. Mi się udało przysiąć komara, ale tak, żeby Monika nie widziała, ledwo
zamknąłem oczy, a ktoś mnie szturcha w ramię. Monika.
- O kurczę, usnąłem! Długo spałem?
- Ze 3 minuty. O 2 minuty za długo. Daleko jeszcze? Ile już
lecimy? Chyba niewiele zostało, co nie?
- Lecimy dopiero godzinę, jeszcze dwie.
- O nieeee, zabij mnie!
Na szczęście nikt nikogo nie zabił 😊
Ale jak jesteśmy przy lotach, to my oczywiście nie wybieramy miejsc w
samolotach, bo nie będziemy dopłacać. Za to tylko się drzwi zamkną, to zaraz
zaczynamy przesiadanie, szukanie sąsiadów do zmiany miejsc. No i na ogół to się
sprawdza. Ale nie w locie powrotnym…
Monika siedziała z Tytusem, Jagną, a obok jakiś typek, więc
podbijam od razu po zamknięciu drzwi, że tu moja rodzina, dzieciaki się będą
darły, czy się nie chce zamienić. A on, że niestety nie, bo rząd przed nim
siedzi jego rodzina (shit, ludzie wykupują miejsca na loty?!). Usiadłem
grzecznie na swoim miejscu, ale pech chciał, że Titi rozpętał piekło w
przestworzach, tak darł japonę, że typ po godzinie sam się mnie zapytał, czy
dalej chce się zamienić. Pytam się co z jego rodziną. A on na to, że w sumie to
nie musi koło nich siedzieć :D
Malta
Sama Malta ma kilka ciekawych cech pod kątem wyboru auto vs
autobus:
Autobusy dojeżdżają wszędzie, serio, mają przystanki w takich
dupach, gdzie nie ma nic, oprócz punktu widokowego.
Parkowanie po sezonie (grudzień to była bajka, pustki,
parkowaliśmy pod samymi atrakcjami, plażami). Ale w sezonie musi być bardzo
słabo z parkingami (są małe).
Jeżdżą po złej stronie, tej brytyjskiej.
Ale auto ma duży argument – wynajem jest na Malcie śmiesznie
tani. Za 7 dni zapłaciliśmy 300 zł, 10e dziennie (a było tańsze!). Auto też
przy dwójce dzieci jednak jest wygodniejsze.
Na Malcie planowaliśmy posiedzieć 4 dni, potem 2 dni na
Gozo. Zwiedzanie nam wyznaczyła pogoda i nasz dosyć tani nocleg (230 zł za
mieszkanko).
Więc na pierwszy ogień poszła stolica, Valetta. No ładnie tam mają, kompaktowo. W dodatku jak pisałem wyżej, parkowanie po sezonie to bajka, więc bez traumy na wjeździe do stolicy Malty. Samo miasteczko to na taki bardzo powolny dzień zwiedzania. Taki w sam raz dla Jagny na swoich nogach. Wiadomo, na Malcie, szczególnie w Valetta uderzają piękne, kolorowe, drewniane balkony.
Uderzają też potężne mury obronne i mnogość fortyfikacji. Armaty, fosy, mury, wieżyczki, dzwony.
Zakon Maltański nieźle tam się ufortyfikował… Fajną atrakcją dla dzieci jest codzienna salwa z armat na murach Valetta. Z miejsc wartych odwiedzenia – Kontrkatedra z obrazami Caravaggio. Trochę się zdziwiliśmy, że na Malcie obrazy Caravaggio, przecież to włoski malarz. Ale okazało się, że gościu był jednym z najbardziej znanych malarzy oraz…niezłym gagatkiem. Uciekł z Włoch, bo go tam ścigali za morderstwo. Stwierdził, że pod patronem Zakonu Maltańskiego się wybieli z wyroku za morderstwo.
Osiadł na
Malcie, sporo sobie pomalował, ale pech chciał, że pewnego dnia pobił rycerza
Zakonu Maltańskiego. Więc szybciutko go osądzili i już miał iść do więzienia,
ale…uciekł, tym razem z powrotem do Włoch. Ciekawe takie historie, znasz
obrazy, wiesz że to kozacki malarz, a okazuje się też niezłym ananasem 😊
Nas Valetta dodatkowo uraczyła jarmakiem świątecznym pod palmami.
Ciekawy obrazek, jarmark świąteczny, elfy, Mikołaj, choinki,
palmy, krótki rękaw. Ale totalnie daliśmy się uwieść celebracji Świąt na
Malcie. Co drugi dom na wystawioną szopkę. Wszystkie miasta z iluminacją, na
rondach szopki. Super jak na kraj, gdzie śnieg widują w telewizji.
Drugiego dnia obraliśmy za cel Marsaxlokk, wioskę rybacką na południu Malty.
Słyną co tygodniowego targu rybnego oraz z dziesiątek małych, tradycyjnych łódek rybackich – Luzzu. Malowane na żółto i niebieski z charakterystycznym okiem Horusa. Faktycznie łódki były, ryby były, klimat był.
Dzieci się pogapiły na zdechłe ryby, podytykały kalmarów, krabów i innych potworów.
Tego samego dnia udało się nam zahaczyć też o Blue Grotto, jedną z bardziej znanych atrakcji Malty.
Co prawda oglądaliśmy tylko z góry, bo
przez wiatr łódki nie pływały tego dnia. Ale za to siedzieliśmy chyba z godzinę
na skałach i gapiliśmy się na rozbijające się fale.
Nie mniej Fajna jest ta Malta, że jest taka mała i z dobrym
dojazdem. Dzięki temu jak fajnie zaplanujesz, to te dni są bardzo zróżnicowane.
Tym sposobem po stolicy i miejskim zwiedzaniu, wiosce rybackiej, trafiliśmy na
klify (Dingli Cliffs) oraz urokliwej Mdina oraz w podziemia cmentarza w Rabacie.
Zresztą po 3 dniach na Malcie Monika powiedziała, że te dni są tak napakowane,
że czuje się jakbyśmy siedzieli tam już tydzień.
Wracając na klify Dingli. To jedno z tych miejsc, które mieliśmy na myśli pisząc o przystankach autobusów pośrodku niczego. Tam nie ma nic, oprócz kamieniołomu i klifów. A autobus ma przystanek… Same klify to taki typowy spacer na Malcie, taki nie za długi 😊
Wiec jeśli nie było dużo do dojścia, to to posiedzieliśmy i pogapilismy się w
morze. Aż Monika z nudów podjęła próbę zabicia mnie. Siedzimy, a ta mi daje
jakiś liść i mówi czy chce spróbować, bo wygląda jak liść nasturcji (są jadalne).
Wiedziałem, że to nie jest nasturcja, ale długo nie myśląc wpakowałem go do
gęby. Po chwili zdrętwiał mi język, więc wyplułem co miałem w buzi. Po chwili
zdrętwiało mi też podniebienie. No wtedy zacząłem już sobie wkręcać, że chyba
mi drętwieje też przełyk i mam mniej powietrza. Ale byłem dzielny, nic nie
powiedziałem Monice, bo już byśmy byli w drodze do szpitala. Po 5 min przeszło.
Attempt failed, żyję Kochanie 😊
Prosto z klifów pojechaliśmy do Rabatu oraz Mdina (zrośnięte ze sobą). Cel w Rabacie nietypowy, bo katakumby pod cmentarzem. Co niespodziewanie okazało się super zabawą dla…dzieci.
Bo krypt były całkiem rozległe, fajnie oświetlone, miały pomosty do chodzenia i były puste. Więc Jagna z Tytusem urządzali sobie rajdy znikając po katakumbach. Chowali się po zakamarkach, straszyli się. Nie ma to jak pójść zwiedzać podziemia cmentarza z dziećmi. A swoją drogą warto - Katakumby św. Pawła. A jaka może być odległość między katakumbami z Mdiną (stara część miasta)? Odłegłość 2 muffinków. Bo na Malcie odległości można mierzyć w zjedzonych przez dzieci muffinkach.
Mdina super mała i super urokliwa. W sumie wpisuje się w
przymiotniki opisujące Maltę – kompaktowa, zaskakująco mała, zaskakująco ładna.
I na pewno fotogeniczna:
Na koniec Malty zostawiliśmy sobie północ i rzekomo najładniejsze plaże piaszczyste na Malcie (rzadkość). Czyli okolice Rivera Bay i Clay Cliffs. Faktycznie plaża super. Tzn plaża jak plaża, polskie ładniejsze. Ale widoczek razem z okolicą robi robotę:
Jadąc w kierunku Gozo na pewno warto się zatrzymać koło wioski Popeye. To taki lokalny kicz, ale ładny.
Miasteczko wybudowane na potrzeby
filmu Popeye. Po filmie nie rozebrali, a przerobili na park rozrywki dla
dzieci. Na pewno super się komponuje z zatoką. Nie wchodziliśmy, Google nie
poleca, a my się słuchamy Google!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz