Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Kalifornia cz. 2 - Yosemite National Park

Yosemite był w naszym czubie oczekiwań. 

Dojazd - niestety w zimie (wczesna wiosna/późna jesień) dojazd do Yosemite bywa utrudniony. Przejazd przez Sierra Nevada jest zamknięty (przełęcz Tioga). A i inne trasy mogą być problematyczne. Para starszych kamperowiczów, którą poznaliśmy w SF nastraszyła nas, że nie ma dojazdu do Yosemite. Że drogi pozamykane, że oni musieli nadrabiać jakieś setki mil. Okazało się, że faktycznie zamknęli drogę z powodu opadów śniegu! Tego nam brakowało. Już się zdążyliśmy nakręcić, że nie dość, że zamknięta droga, to nawet jak drogę udrożnią, to będziemy brodzić w śniegu po parku, pewnie zamknięta będzie połowa szlaków. Ale okazało się, że tak jak nagle śnieg się pojawił, to tak samo nagle śnieg stopniał, więc droga do jednego z naszych najbardziej wyczekiwanych parków zachodniego wybrzeża stała otworem 😊 

Nocleg - Yosemite jest niewdzięwcznie położony pod kątem noclegów. Albo śpisz na dziko poza parkiem, ale daleko jest do doliny Yosemite (ok 30 mil od granicy parku). Albo śpisz w parku za dolary i z rezerwacją. My zaliczyliśmy jedno i drugie. Po przeliczeniu czasu, paliwa i opłaty za przejechane na dojazdu „spoza” parku (nocleg w lesie za darmo) wyszło nam, że opłaca się zanocować w parku. I psim swędem na drugą noc udało się nam złapać z dnia na dzień miejscówkę na polu w parku. W sezonie 2mc przed wszystkie miejsca się rozsprzedaja… Co ważne, rezerwację trzeba zrobić przez aplikację! Spotkaliśmy w trakcie wyjazdu rodzinę, która pojechała tam bez rezerwacji, myśląc, że na miejscu coś ogarną. Mieli ciężką przeprawę w środku nocy (finalnie dostali miejscówkę).

Trasy - w Yosemite tras jest dużo. Sam park jest tak niesamowity, że moglibyśmy siedzieć po prostu pod El Capitan pół dnia na trawie. Bo czego chcieć więcej :) Ale wiadomo, trzeba się też ruszyć. My od razu zaplanowaliśmy tam 2 dni. A gdyby to nie była wczesna wiosna, to siedzielibyśmy tam dłużej. Trzeba pamiętać, że poza latem zamknięta jest droga w okolice Glacier point oraz Tioga (przez góry Sierra Nevada). Czyli poza latem teren parku dla turystów się mocno kurczy. Jeśli dodatkowo nie jest się ostrym harpaganem, tylko takim turystą jak my (z dziećmi na plecach, nie wspinający się), to odpada też kilka długich i trudnych tras. Patrząc na powyższe dochodzę do wniosku, że z tego co było otwarte i w naszym zasięgu fizycznym (!), to zrobiliśmy sporo tras. 

I naprawdę Yosemite wbiło się nam mocno w głowy. Myślę, że na równi z parkami w Patagonii. W Yosemite pierwszy raz mieliśmy okazję stanąć koło olbrzymich sekwoi. W Yosemite piknik pod El Capitan zapada w pamięć. 

- poszliśmy do Mirror Lake, które jest jeziorkiem sezonowym. Pojawia się tylko w zimie/na wiosnę. Stąd jego niskie oceny na Google maps, bo spora rzesza turystów nie doczyta i dociera tam w lecie, a potem rozczarowanie, że wyschnięte. W każdym razie w zimie warto tam pójść, bo faktycznie widoczek odbity w tafli wody jest niezły!

- podeszliśmy do Upper Yosemite Waterfall (najwyższy wodospad USA). Tam nie robiliśmy całej trasy, bo góra jest już dosyć trudna, a my mieliśmy dzieciaki na plecach. Ale pozostaje satysfakcja, bo podeszliśmy pod sam wodospad, dużo dalej niż ok 70% ludzi na tym szlaku, którzy kończyli na Columbia Rock. Wodospad robi duże wrażenie. 

Dla uzupełnienia warto podejść jeszcze z dolinki na Lower Yosemite Waterfall.


- pospacerowaliśmy się lasem (Tuolumne Grove) pośród sekwoi olbrzymich, co zrobiło na nas ogromne wrażenie. Co prawda pierwszy efekt WOW już przeżyliśmy kilka dni wcześniej jak weszliśmy do lasu pełnego sekwoi wieczniezielonej (redwood). Bo jednak z poziomu ziemi czy drzewo ma 25m obwodu i 80m wysokości czy 35m obwodu i 110m wysokości to nie ma wielkiej różnicy. I tak jest opór wielkie. Ale sama świadomość obcowania z sekwojami olbrzymimi już robiła na nas wrażenie. Szczególnie że na tym szlaku można przejść przez tunel w sekwoi, wejść do powalonego drzewa czy po prostu się pośród nich pokręcić.


- Must to dla nas łączka pod El Capitan. Można podejść (choć my na to za późno wpadliśmy) pod ścianę samego El Cap, żeby popatrzeć na wspinaczy. Tam chyba żadnego szlaku nie ma, ale wystarczy iść za wspinaczami. Ale wracając do łączki, to miejsce idealne. Z jednej strony widok na El Capitan, z drugiej strony na Cathedral Rock.

- powłóczyliśmy się samą dolinką. Wzdłuż rzeki Merced. Tam jest kilka łatwych szlaków. Tereny spacerowe :)


Niedźwiedzie - w Yosemite pierwszy raz stanęliśmy oko w oko z niedźwiedziem.  Yosemite (oraz Park Sekwoi) ma jakąś dziką ilość niedźwiedzi na swoim terenie. Dlatego napaliliśmy się, żeby niedźwiedzia spotkać. Może Monice trochę mniej na tym zależało, ale w głębi duszy też chciała :P Wszędzie trąbią o tym jak się zachowywać w trakcie spotkania. Na kempingach każą zamykać jedzenie w specjalnych skrytkach antymisiowych. 

Zabraniają (pod groźbą grzywny) trzymać jedzenie w aucie. Więc skoro tyle tam niedźwiedzi, to my mocno ich wypatrywaliśmy. Czasem wypatrywaliśmy tak, żeby przypadkiem ich nie spotkać (jak w trakcie powrotu z wyludnionego szlaku o zmroku). A czasem tak żeby spotkać (jak w trakcie jazdy autem o zmroku). Na jednym z takich przejazdów nagle daję po hamulcach, "o kurde, niedźwiedź koło drogi". Monice już się ręce spociły, bo wiedziała co zaraz będzie grane. Oczywiście wziąłem aparat i idę go złapać na zdjęciu. Monika zostawiła otwarte drzwi, gdybym musiał uciekać do kampera. Janusze natury… 

W teorii spotkanie z niedźwiedziem zaliczyliśmy. Ale było mało, więc kolejnego dnia o świcie Gabor wybrał się sam pod Vernal Waterfall. Po pierwsze bo ładny, po drugie bo szlak ruszał praktycznie z naszego pola namiotowego. Po trzecie bo to szlak trochę na uboczu, więc szansa na misia większa. Wracam spod wodospadów, nagle coś 5m od siebie widzę brązowy tyłek. Tak się wydygałem, że cofnąłem się do bocznej drogi, gdzie inny typ robił zdjęcia. Stwierdziłem, że jak niedźwiedź ma mnie zjeść, to przynajmniej w obecności innego typa (może wtedy zje jego, a nie mnie). Ale gościu okazał się weteranem amerykańskich lasów i mówi mi, że z takimi misiami to on się spotykał wiele razy i no worries, one nie zjadają ludzi. Żeby po prostu go nie drażnić. I faktycznie nawet jak przechodziłem 5m obok (nie dało się go inaczej minąć, bo stał przy szlaku skubany), to tylko na mnie popatrzył, pokiwał głową i zignorował.


I gdy myśleliśmy, że w Yosemite zobaczyliśmy już wiele, zbliżał się czas wyjazdu, Park Yosemite zaskoczył nas raz jeszcze - przy wjeździe/wyjeździe z Yosemite od południa jest punkt widokowy Tunnel View. Nazwa bierze się z tego, że wjeżdżając do parku pokonujesz długi tunel w górze, a za tunelem jest punkt widokowy na całą dolinę. My wjechaliśmy do parku innym wjazdem (od San Francisco) i Tunnel View mieliśmy minąć opuszczając Yosemite. Uznaliśmy, że spędziliśmy tam 2 super dni, byliśmy na większości najpopularniejszych szlaków i „w sumie to możemy się zatrzymać na Tunnel View, ale raczej tam nic nie zobaczymy czego byśmy nie widzieli do tej pory”. No zdziwiliśmy się i jak wyszliśmy z auta to nogi się nam ugięły. Bo takiej panoramy Yosemite się nie spodziewaliśmy.

Jak widać Yosemite potrafiło zaskoczyć nawet na sam koniec 😊 Ale to był dobry akcent, bo Yosemite w 100% spełniło nasze oczekiwania. Tak jak w odwiedzonych wcześniej 1-2 dni nam wystarczało i byliśmy nasyceni, tak w Yosemite w sezonie moglibyśmy siedzieć tydzień i by się nam nie znudziło. Ale bez dzieci, żeby nie musieć ich tachać i móc wejść na trudniejszy i dłuższy szlak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz