Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Przyroda przez duże P - półwysep Valdes

Co to jest za przyroda. Przyroda przez duże P! Chyba pierwszy raz w życiu obcowaliśmy z tak dziką przyrodą w dodatku w takiej skali. Ok, gdzieś tam widzieliśmy śmieszne i urocze puffiny czy foki na Islandii. Gdzieś widzieliśmy flamingi na Kubie, orangutany na Sumatrze, które zdobyły nasze serca. Ale to czego doswiadczylismy na półwyspie Valdes to ręka, noga, mózg na ścianie.

Jechaliśmy tam ze świadomością, że do zobaczenia mamy lwy morskie, słonie morskie, pingwiny, wieloryby no i orki. I nie ze tam 3 wystają zza krzaka, a 2 gdzieś nas minęły. Nie, znajduje się ta jedna z większych kolonii pingwinów na świecie, miejsce gdzie spływają setki wielorybów na rozmnażanie, czy plaże pełne słoni morskich. Tak jak na Amerykę południowa (a tym bardziej Patagonie) jest teraz low season, tak okazało się, że na Valdes to jest high season, bo wszystkie zwierzęta są tam w dużych ilościach (październik-listopad). Miało to też swoje minusy, ale o tym później. Trafiłem też na bloga jakiejś typiarki, co była na Valdes w sezonie na Amerykę płd, ale się grubo rozczarowala, bo na półwyspie to był sezon na ogórki, a nie zwierzęta i nic nie zobaczyła. Tak więc planujesz Valdes? Sprawdź kalendarz zwierząt :).

Zanim do zwierząt, to chwilę jeszcze o tym jak nam szło, jak to zaplanować. A wiemy na ten temat sporo, bo co się mogło, to się nam wysypalo :).
Sam półwysep to park narodowy. 1 miejscowość, Puerto Piramides. Mała, ale daje radę , ma nawet CPN. Noclegi tam droższe niż poza polwyspem o 100%, ale szybko przekonaliśmy się, że warto dopłacić, bo po pierwsze odchodzi dojazd do Piramides 1h w 1 stronę, po drugie benzyny się nie spała, po trzecie i najważniejsze - śpiąc w parku nie płacisz codziennie za wstęp, a kosztuje to chore pieniądze. Za 2 osoby w wynajętym aucie codziennie 130zl. My dopiero to przeliczyliśmy na miejscu i było po ptakach. Spiąć poza polwyspem śpi się w Puerto Madryn. Ponad 1h drogi od Piramides, asfaltem. A jak się jedzie dalej w park, to trzeba dodać 1h po zwirze. Czyli codziennie mieliśmy 2h dojazdu i powrotu. Plus to co zrobiliśmy w ciągu dnia. Znamy to? Torres del Paine vol. 2. Ależ się umordowaliśmy tymi dojazdami!
Drogi na półwyspie są dziwne. Tzn są normalne, bo to żwir, ale dziwna jest topografia, dość duże odległości, gdzie po drodze nie ma nic. Jedyna atrakcja, to jak lis czy pancernik przebiegnie drogę. Albo owca. Do Punta Norte 75km żwiru, do Punta Delgada 85km żwiru, do Caleta Valdes 75km żwiru. A jazda po nim to jak sztuka wyboru. Możesz jechać jak nakazują 40-50km/h i pogubić przy tym wszystkie plomby na tarce i jechać 100 lat, albo jechać zgodnie z zasadą Clarksona z Top Gear, która mówi, że duża prędkość niweluje drgania :D tak więc cisnelismy 80-100km/h (speeeed!), ale non stop w uslizgu kół na tych ich szutrach. Po 3 dniach miałem serdecznie dosyć.

Z miejscówek to jak wspominałem, są Punta Norte, gdzie można zobaczyć słonie morskie i czasem orki. Punta Delgada ze słoniami i lwami. Caleta Valdes z fullem, czyli pingwiny, słonie, lwy, czasem orki. No i Puerto Piramides, skąd ruszają łodzie na wieloryby. I ważna uwaga, jadąc tam ściągnij apke do przyplywow i odpływow, bo to one wyznaczają rytm życia zwierząt. W Sopocie mamy plywy do kilku cm. Na Valdes do 8m. Jedne z największych plywow na świecie.

A po cośmy tam pojechali? Lwy morskie, słonie morskie, pingwiny, wieloryby no i orki. Pokrotce o każdym z nich i naszych doświadczeniach z nimi, bo każdemu poświęciliśmy cały jeden dzien:

Pingwiny Magellana.
W sumie to jest ich pelno w Ameryce płd. Zimę spędzają w Brazylii, rozmnażają się w Patagonii, widzieliśmy je już na Chile miesiąc temu. Ale to tutaj mielismy wpaść między ich olbrzymią kolonie jak Buka do Doliny Muminków.
Punta Tombo, jedna z wiekszych kolonii pingwinów, największa tych Magellana.
Ok 60 tys par. W parku wyznaczona jest krótka ścieżka 1.5km. Szliśmy nią 2h, bo wokół roi się od pingwinów. Przecinają ci drogę, wylegiwuja się pod ławkami, kąpią się w morzu 20m od  Ciebie.
Generalnie maja w dupie ludzi. Ja to tego nie ogarniam, jakbym był pingwinem, to przeniósłbym sie kilometr dalej, żeby mi się ludzie nie kręcili koło gniazda, a te mają wywalone na ludzi. Śpią koło parkingu nawet :). Nawet jak Jagna na jednego ruszyła, to ani nie drgnął.
Gdybym to widział w zoo, to spoko. Ale w ich środowisku naturalnym?! Co roku wracają do swoich gniazd po pobycie w Brazylii. Młode maja przez 2mc puch zamiast piór. Puch spoko chroni przed zimnem i wiatrem, ale nie chroni przed wodą. Dlatego cześć z nich umiera na hipotermie jak popada za dużo.
Dojazd do parku tylko z wycieczka z Trelew lub wynajętym autem, ok 150km. Wjazd ok 12USD.

Wieloryby.
Okolice półwyspu upodobały sobie wieloryby. Spływają do dwóch zatok wokół półwyspu na rozmnażanie. Co roku między wrześniem a listopadem są ich tam setki. Podobno w tym roku jest ich ok 1000. Rok temu był rekord, bo naliczyli ich ok 1500. Kurde, one się musza tam o siebie obijać. Najlepiej płynąć na rejs, wtedy jest się opór blisko. A najciekawsze jest to, że można je też oglądać z plaży. Jest ich tyle, że zawsze się trafi jeden czy dwa ancymony, co podpłyną pod plaże. I my też mieliśmy to szczęście. Nawet widzieliśmy jak jeden wyskoczyl i spadł do wody z wielkim rozbryzgiem. No jazda bez trzymanki.
Często podróżując trafiliśmy na wycieczki typu whale watching, ale ich ceny zawsze przyprawiaja o ból głowy i portfela. Dodatkowo zawsze mieliśmy z tyłu głowy to, że może je spotkamy może nie. A jak spotkamy, to pewnie zobaczymy kawałek płetwy i po zabawie. Reasumując, nigdy nie poplyneliśmy. Aż do Valdes, gdzie ich ilość napawala pewnością, że na nie wpadniemy. No i cena nie była aż tak zaporowa (ok 45USD). 1.5h rejsu, w praktyce 2h. Wypływamy i zaczyna się poszukiwanie na morzu. Ale pogoda to się nie nie udala. Pół biedy, że ciężej je było wypatrzyc na dużej fali. Ale tak bujalo, że ustać się nie dało. Jagna to miała tam taki rollercoster, że było 10 min ostrego płaczu zanim usnęła. Ale jak usnęła, to my zajęliśmy się szukaniem wielorybów :). Widzieliśmy ok 10 szt, w tym 2 młode z matkami. Jeden bawił się tak, że wpływał na matkę, kręcił baczki, wystawiał ogon. A mały oznacza, że pewnie był wielości naszej łódki.
Zawsze śmiałem się że zdjęć z takich rejsów, gdzie widać kawałek ogona.
 Teraz je doceniamy i wiemy ile ten kawałek ogona przynosi szczęścia i jak niesamowite jest obcowanie z tymi kolosami.

Lwy morskie.
Dla mnie to po prostu foki. Lwy, bo po pierwsze ryczą faktycznie głośno i odnośnie. A po drugie samce alfa maja grzywy. No i sa wielkimi świniurami. Można je spotkać jak świat długi i szeroki. Dla nas za mało, trzeba więcej, bliżej. Dlatego zdecydowaliśmy się na nurkowanie z lwami morskimi. Co śmieszne, oni nazywają je wilkami morskimi (lobos). W Punta Lomo, koło Puerto Madryn żyje duża kolonia, która jest tam od dziesiątek lat.
I od dziesiątek lat ludzie z nimi nurkuja. To jak z tymi pingwinami. Czemu one się nie przeniosą dalej? No w każdym razie tak przywykly do ludzi w wodzie, że się nie boją. A wręcz podplywaja, bawią się.
Jak to powiedzieli nam w szkole nurkowej "ta kolonia jest niespotykana, bo jest tu od zawsze. Lwy rodzą się tutaj, żyją obok ludzi, umierają. Dlatego się nie boją i wręcz lgna do ludzi". Można nurkować lub snorkelowac. Ale że w tej samej cenie, to zawsze fajnie zanurkowac. Zapewniali, że na nurkowaniu na 100% beda lwy. No spodziewaliśmy się je zobaczyć z pewnej odległości, może kilka z bliska. Ale to co było pod wodą, przeroslo nasze oczekiwania. Z łódki widać już, że są ich setki na brzegu, ryczą na całego. Niektóre pływają po powierzchni.
Schodzisz, wizura słaba, bo fala, kupy, glony. Chwila ciszy, a nagle wyłaniają się, jak pociski, pow pow pow. Jeden, drugi, piąty, ósmy. No byliśmy lekko w szoku. Nagle opływa Cie kilka sztuk. Jeden gryzie w rękę, drugi ciągnie za pletwe, trzeci podgryza maskę, a czwarty robi jakiej wygibasy pół metra od twojej twarzy.
Nie chcę się wierzyć, że takie kluchy na lądzie, a tak zwinne, szybkie w wodzie. Chcą się bawić, są ciekawe. Czasem dają się nawet głaskać, są jak psy. Niebywałe jest takie obcowanie z dzikimi zwierzętami. I to nie w jakimś zasranym aquaparku, do którego moja noga nie zawita. Ale znów w ich naturalnym środowisku. Mogą sobie wziąć i popłynąć gdzie chcą.
Samo nurkowanie dość głupie, bo schodzisz na 4-5 m, klękasz na dnie i czekasz. A im się więcej ruszasz, tym lwy bardziej uciekają. Czyli w praktyce nie ruszasz się przez 30 min nurka :) zresztą ja się czułem jak w kinie. Woda ok 11 stopni, wizura 5-6m, nurek z łodzi. Cena ok 70USD, w cenie filmiki z gopro. A to była najtańsza z 4 szkół. Inne miały ceny po 90-110USD za nurka. Nurkowanie z Puerto Madryn. Podobno kolonia w Puerto Piramides jest mniejsza i bardziej dzika.

Słonie morskie.
Większe od lwów, szczególnie samce robią wrażenie. Mają charakterystyczną trąbe na końcu pyska. Ssak, który ma największe różnice między samcem a samica. Samice ważą do 800kg, samce do 4 ton! A nurkuja do 1600m. Na lądzie chyba nie robią nic innego tylko leżą. Czasem jak je woda zalewa, to podpełzna 3 kroki. Ale zanim krzykniesz "patrz, biegnie", to on już z powrotem leży :) lenie straszne. Październik to sezon na młode, fajnie wygląda takie trio. Samiec świniak wielki z trąba, samica jak duża foka, zgrabna, brązowa, a do tego małe młode, całe czarne.
Słonie są na Valdes, można je oglądać z pomostów. Oczywiście fajnie i blisko. Samo to to mega sprawa. Ale naprawdę kozacko robi się jak możesz z nimi stanąć oko w oko na plaży. Bez barierek, bez strażników, przewodników. Punta Ninfas, 2h od Madryn i Trelew. Jest tam wielki klif, sporo słoni i przede wszystkim to jest dzika miejscówka. Turystów jak na lekarstwo, my przez cały dzień spotkaliśmy ok 6 osób.
Nie ma infrastruktury, a z klifu można na dziko zejść na plażę. Samo zejście i znalezienie go jest już przygodą. Klif ma pewnie ze 100m wysokości. Szukaliśmy go po starych korytach po wodzie. Monika poszła na zwiady, wraca i mówi "e tam, nie ma tam zejścia, tylko jakiś stary kabel wisi w dół klifu". Ten stary kabel to była lina, po której trzeba było zejść na dół :)
z Jagna w nosidle to była dobra zabawa i adrenalina. A co do słoni, to planowaliśmy pochodzić pomiędzy nimi na plaży. Ale jak już udało się nam zejść po skarpie i stanęliśmy między nimi, koło samca co waży 3 tony, koło matek z młodymi, to nam fajki zmiekły nieco. Inaczej się to ogląda z tarasu, a inaczej stoi się obok. A jak jeszcze dwa samce się starly, to czuliśmy się jak w filmie przyrodniczym.
Stają te leniwe kolosy na ogonie, mierzą wtedy ze 3m spokojnie. Rycza tak, jak grzmot i walą się otwartymi paszczami po szyjach. No jakby małe auta się zderzały. Potem maja szyje pokiereszowane, mięso na wierzchu. A my 10 metrów od nich, tak naprawdę pod 100 metrowy klifem. Niesamowite uczucie. Ale wtedy fajki zmiekly nam do reszty i zarzadziliśmy odwrót. Dla takich 3 minut warto jechać cały dzień.

Orki.
Zwane są super predatorem, dlatego że nie mają naturalnych wrogów. Jedzą wszystko. Pingwiny, ptaki, ryby, lwy morskie, slonie. Taki forfitter z nich. Są ogromne. A czemu aż tak się nimi jaraja na Valdesie? Bo tam orki wykształciły nietypowy model polowania na młode lwy i slonie. Mianowicie wpływają na plażę z impetem, chwytają młodego i zsuwaja się z powrotem do wody. Polecam filmiki na YouTube lub zdjęcia.

https://youtu.be/RKc1ZXGWJVU

Niebywale! Ściągają tutaj przyrodnicy z całego świata. I to tak działa tylko tutaj. Październik i listopad to sezon jedzenia młodych słoni. Marzec i kwiecień to sezon jedzenia lwów. Były dla nas jak yeti. Jak Nessie z jeziora Loch Ness. Wiedzieliśmy że gdzieś tam są, choć nie spotkaliśmy nikogo, kto je widział. Polowaliśmy, ukladalismy plan dnia pod nie, pod przypływ. Dalibyśmy sobie uciąć palec, żeby to zobaczyć. Ale niestety bez skutku. A próbowaliśmy 3 dni z rzędu. Polują w trakcie przypływu. Punta Norte, Punta Kantor i Punta Ninfas. Śniły się nam po nocach, zawladneły nami :) bezskutecznie... Jedno trzeba nam oddać, zrobiliśmy co mogliśmy. Na półwyspie są tablice które pokazują kiedy ostatnio były widziane orki. U nas to było 10 dni wstecz. Widziano wtedy 3 na Punta Norte i 7 na Caleta Valdes. Ajajaj. Kiedyś wrócimy i na nie zapolujemy z aparatem ponownie :).

Z nowych zwierząt widzieliśmy jeszcze pancernika :)
Śmieszny, typ najpierw ze 2 razy przebiegł nam przed autem, a któregoś dnia po prostu wyszedł spod krzaków prosto nam pod nogi. Nie wiedziałem, że pancernik ma tyle włosów! I biega jakby mu się kolana nie zginaly.
O, widzieliśmy też przejechanego konia. Jak można potracic konia? I to jeszcze na pampie, z dobrą widocznościa wokół. I to na żwirze, gdzie nie wali się 150km/h. Tak się nad tym zastanawialiśmy, a tu następnego dnia zapinany sobie spokojnie żwirówką, a kątem oka widzę, że coś dużego porusza się szybko wzdłuż drogi w naszym kierunku. Nagle jebudu, 5-6 koni galopem wpadło nam przed maskę. Nie powiem, mało nie popuściliśmy ze strachu. I przestałem się dziwić jak można przejechać konia :).

Najbardziej niesamowite w tym Valdes było to, że ta przyroda w rozmiarze XXL była tuż za rogiem. Jedziemy pośrodku niczego, nagle mówię "o, jaki spoko klif, podejdę do krawędzi i zobaczę jaki jest widok". Podchodzę, a tam w dole kolonia słoni morskich.
Innym razem zatrzymaliśmy się pośrodku niczego, bo spoko widoczek na lagune. Wychodzę z auta, po 10 krokach wpadam na nadjedzony szkielet guanaco, a po 20 krokach na pingwiny.

A czemu na początku wspomniałem, że nam nie szło zbyt dobrze? Mieliśmy tam przeznaczone pełne 6 dni. Opór dużo. A na starcie lot z Ushuaia opóźniony, problemy z wydostaniem się z lotniska. Na lotnisku nie było żadnych samochodów do wynajęcia. A to co było niby dostępne w internecie, to były jakieś błędy na stronie (jak to podsumował Pan z Hertz). Nasza gospodyni nam pomogła i obdzwoniła chyba z 7 wypożyczalni. Wyrwalismy chyba ostatnie, a na pewno najdroższe auto w Trelew. 60USD. Zakładając, że nasz budżet to 100USD/dzien, to sporo nas to wyszło. Generalnie ceny nas tam zaskoczyły mocno. Wjazd na Valdes dla 2 os. z autem 33USD. Rejs na wieloryby 50USD, nurek 60USD. Tylko benzyna śmiesznie tania, 3zl za litr. Do tego Jagna się nam pochorowala. Chyba pierwszy raz w życiu ja tak przenicowalo na drugą stronę. Ale była dzielna, mimo wszystko dawała radę z nami cisnąć. A na koniec okazało się, że nasz wylot z Trelew jest opóźniony o 1 dzień. W Europie bym się ucieszył, bo zaraz jakieś odszkodowanie wpadnie. Ale tutaj nic takiego nie funkcjonuje. Mogą odwołać ci lot dzień przed i co najwyżej zwrócą hajs za bilet. Za to odwiedziliśmy w ten dodatkowy dzień ...muzeum dinozaurów :)
Monika skwitowala, że fajnie mieć dziecko, bo można wchodzić w takie miejsca typu muzeum dinozaurów i udawać, że to dla dziecka zabawa, a nie dla nas. Przynajmniej Jagna wychodząc z muzeum wiedziała już jak robi dinozaur :) i na koniec dobry hit z noclegiem. Jak wiadomo pejsy u nas długie, raczej nie szukamy Radissonow. Spalismy w na Airbnb u Romana. Zajeżdżamy po całym dniu jazdy, późne popołudnie, godzina 17:30, idealnie dla Jagny. Ugotować, zjeść i lulu o 19:30. Jakaś dupa, 20km od miasta, żywej duszy, wrony zawracają. W domu ciemno, tylko 2 psy biegają po podwórzu. Walimy, stukam nic. Zasięgu oczywiście nie ma. Wróciliśmy do jakiejś cywilizacji, czyli jakieś biuro sprzedające działki na tej dupie. Typ nie odpisuje. Na szczęście typiarka w tym biurze znała wszystkich, bo pewnie sprzedawała im działki. Więc napisała do żony Romana. Piszę, piszę, ona nic po ang, my niewiele po hiszpańsku. Ale w końcu mówi "Roman jest na chacie, możecie jechać". No to my zawracam, naginamy do tej dupy, oczywiście droga żwirowa, z 5 km, więc nie to że za rogiem! Zajezdzamy, a tam ciemno, tylko psy biegają. No wracam do niej lekko poirytowany i mówię, że zabije tego Romana. Podpisała z jego znow i mówi" Roman na chacie, możecie jechać". Upewnilem się, bo już była godzina 19:30, a Jagna głodna, śpiąca, Monika zaraz mi urwie głowę. Tym co mają dzieci, nie muszę mówić, jaka była presją. No nic, jedziemy. Na podwórku psy i Roman. Chyba widział, że dał ciała, bo w stresie oddał nam cały swój dom na 5 dni zamiast pokoju, a sam spał gdzie indziej. A piesek tak się ucieszył na nasz widok, że rzucił się na samochód i porysowal nam 3 z 4 par drzwi pazurami. Jak ktoś chce namiary na Romana, to śmiało :)

Kurde, ale będziemy tęsknić za Patagonią. To był piękny miesiąc. Juz po 2 dniach w Buenos Aires czujemy, że za dużo ludzi, za gorąco, za głośno, za to za tamto. Było nam przedłużyć Patagonie i olać jakies Buenos Aires czy inne Urugwaje :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz