Doczytaj

Wyniki wyszukiwania

Wodospady Iguazu


Jeden z cudów świata, jedna z głównych atrakcji Ameryki Południowej obok Machu Picchu, Salar de Uyuni. Miała być nasza wisienka na torcie 3 miesięcznej podróży. A czy była?

Długo się wahalismy czy jechać do Iguazu. Jednym z czynników przy wyborze kierunku było zagrożenie epidemiologiczne. Chile, Argentyna czy Urugwaj w wiekoszci są wolne od żółtej febry, dengi czy zika. Iguazu niestety nie. Lekarz medycyny podróży nam odradzal, a Jagna była za mała na szczepionkę na żółta febre. Ale nie mogliśmy tak łatwo odpuścić :) potrzebowaliśmy WOW na koniec wyjazdu. Więc wymyslilismy, że Jagny nie szczepimy w Polsce, Moniki też nie, bo karmi. Ze poczekamy aż podrosnie i ogarniemy szczepionkę gdzieś po drodze :P czyli w Argentynie. Okres nabywania ochrony to 10 dni, więc wyszło nam szczepienie w Buenos, żeby bylo w punkt. Planowaliśmy zaszczepić Jagne w prywatnej sieci, ale jak się tam wbilismy, to okzalao sie, że tak z ulicy dla dziecka to nie da rady, najpierw pediatra. A ten miał dyżur za 3 dni. Za to polecili nam Sanidad de la Frontera, publiczny punkt szczepień. Monika była wydygana szczepieniem, bo żywa szczepionka, bo z daleka od domu. Ale postawiłem sprawę jasno-szczepimy :) Weszliśmy tam z buta, a tam 30 chlopa w dresach! Okazało się, że to juniorzy Argentyny. Za jechali całym autokarem na szczepienie na żółta febre. Szczepienie bez konsultacji z lekarzem, z ulicy się szczepisz, nawet turysta. Za darmo, więc na 2 szczepieniach zaoszczedzilismy ok 600 zł, bo tyle kosztuje w PL. Co prawda Pan jak zobaczyl Jagne i spojrzał w jej książeczkę zdrowia, że nie ma Odry jeszcze zrobionej, to wezwał lekarza na konsultacje, ale zatwierdził. A Jagna nawet nie zaplakala. Pierwszy raz na szczepieniu :) oczywiście bez powikłań. Ogarnelismy jeszcze moskitiere w Urugwaju, bo to dla nas must od Laosu i Kambodży w ciąży. I jakiś repelent dla dzieci, bo nie mogą używać normalnych antykomarow.

Iguazu to trojstyk Argentyny, Brazylii i Paragwaju. Wodospady są w Argentynie i Brazylii. Miasto w Argentynie to mała miescina . W Brazylii spore miasto z blokami i wieżowcami. Na wodospady brazylijskie potrzeba 1 dzień, na argentyńskie 2 dni. Dlatego wybraliśmy spanie w Argentynie i robienie wszystkiego stamtąd. 

Zaczęliśmy od brazylijskich wodospadów. Czemu? Po pierwsze brazylijskie cześć jest mniejsza, mniej speltakularna, za to ma efekt wow. Tak mam to sprzedała Argentynka. Ze wychodzisz zza rogu i jebudu, szczęka na podłodze. W argentyńskiej zaczynają się od małych wodospadów, potem większe. Stopniuje. Poza tym mówiła, że jak zaczniemy od argentynskich, to brazylijskie nas nie powala, a tak będziemy mieć 3 dni w szoku :P nie wiem czy aż tak było, ale jakaś kolejność trzeba było wybrać. Dodatkowo okazało się, że argentyńskie dają zniżkę jak zwiedzasz 2 dni pod rząd. A to nas przekonało do tej kolejności :) Dojazd z Puerto Iguazu do wodospadów w Brazylii to 40 min łącznie z przejściem granicy, bus kosztowal 2.5usd w dwie strony. Granica mega sprawnie. Autobusy do wodospadów czekają na turystów na granicy aż Ci podbija paszporty. W kolejnych dniach okazało się, że to nie jest regula i kierowcy maja cię w dupie. 
Kolejka do brazylijskich wodospadów była oporowa. Godzina czekania. Na szczęście od czego jest Jagna. Pyk pyk i już w bocznej kasie dla matek z dziećmi, wejście zajęło nam 10 min. Wjazd 75 reali, czyli 75zl. Celowo podaję ceny brazylijskie w Real, a argentyńskie w USD, bo peso traci z dnia na dzień, więc i ceny z dnia na dzień rosną w peso, ale kosztują podobnie w USD. Brazylia nie ma tego problemu. Potem wsadzaja wszystkich w autobusy i wioza przez las do jedynej ścieżki. Zapytaliśmy jeszcze napotkanej przewodnik, gdzie mamy iść. Ona odradzila nam jakąś małą ścieżkę, bo to nothing special. Oczywiście ja zignorowalismy. Okazało się, że to nothing special był dla nas jeden z lepszych widoków po stronie Brazylii. Wycieczki zorganizowane jak zawsze na propsie. Wychodzimy zza rogu, a tak faktycznie ściana wodospadów.
No grubo. Sam widok wodospadów jest raczej z dystansu. Jest 1 szlak i przez to jest mega a ciasno. Kolejki do miejsc na zdjęcie, prawie przepychanie się pod Garganta del Diablo, głównym miejscem. Wszystko w upale 30 stopni i wilgotnosci 100%. Bo wokół ściana lasu deszczowego. To nas zaskoczyło od początku. Ze tam jest tyle lasu i to tak dużego! Zresztą małpy towarzyszą po obu stronach wodospadów.
Kapucynki wydają się jakby ładniejsze niż te azjatyckie. I na pewno ładniejsze niż te obdrapance na Gibraltarze! Jagna szybko złapała i już sama ich szukała na drzewach i robiła uaa a a a:) oprócz tego chodzą tam jeszcze jaszczurki tak do pół metra
 i takie dziwaki.
Trochę jak opos, trochę jak mrowkojad. Ale są duże, krążą między ludźmi i szukają jedzenia. Ale wracając do wodospadów :) zdecydowanie po stronie brazylijskiej wybija się wspomniana Garganta del Diablo. Podchodzisz pod największy wodospad od dołu. Jest trochę mokro i bardzo tłoczno.
Monika zrobiła jeszcze rejs pontonem pod wodospady. Wpływanie pod strumień wody w cenie, więc wróciła cała mokra i zadowolona :)
Perspektywa na wodospady też na pewno ciekawa, z poziomu wody.
W cenie jest też dojazd/spacer z przewodnikiem przez las, więc fajnie poopowiadal o dżungli, palmach i zwierzętach. Koszt 239 reali, czyli ok 230 zł, trwa 2h. Można to zrobic większą łódka z dzieckiem i bez wpływania pod wodospad, ale to traci sens, więc Monika poszła sama. Był pokój dla oczekujących. TV, internet, klima. Jagna wytrzymała tam 4 min, pozostałe 1h56min biegalismy w upale po parkingu. Tak najlepiej :) i Jagna postanowiła po raz pierwszy w życiu wbiec do sklepu przez zamknięte szklane drzwi. Nie udało się, za to było sporo płaczu :D

Na chacie wieczorem przywitał nas kilka karaluchow. Oj, klapki latały i krew się lala. Jak ja się brzydze karaluchow. Na szczęście Monika mniej, więc ona była strikerem. A zabija bez litości. Najgorzej jak jeden uciekł nam w łóżko, tak jakby w materac. No myślałem, że będę spał w kiblu. Ale Monika się zlitowala, zaczaila się na niego przy zgaszonym świetle i zrobiła mu bambam. Albo mnie oklamala, żebym usnal. Oczywiście moskitiera to ochrona na komary i karaluchy :) 

Oprócz wodospadów można skorzystać z okazji i odwiedzić Paragwaj. Ciudad del Este, drugie największe miasto Paragwaju. Strefa wolnoclowa, więc jest to chyba największy targ Ameryki płd. Ciągną tam setki Brazylijczykow i Argentyńczykow na zakupy, głównie elektronika. Podobno miasto w ogóle nie oddaje klimatu Paragwaju. Sam kraj jest mało popularny, bardzo biedny (jeden z biedniejszych w Ameryce płd), z uśmiechniętymi i pomocnymi ludźmi. Ciudad del Este to jest coś co trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć. Wyjeżdżasz z małego Puerto Iguazu, przejeżdża przez duże i brudne Foz de Iguacu w Brazylii i nagle wyjeżdżasz do ula z tysiącami straganow, sklepów, wieżowców.
No kosmos. Dodatkowo dla wiekszosci ludzi to jedyna okazja, żeby odwiedzić Paragwaj, bo mało kto tam jedzie specjalnie... Oprócz bazaru maja tez wodospady, które normalnie byłyby duża atrakcja. Ale nie koło Iguazu... Salto del Monday. Mają też druga największą tame na świecie po Chinach. Zbudowali ja wspólnie z Brazylia i pokrywa 90% zapotrzebowania Paragwaju na prąd i 15% brazylijskiego. Mają trochę większe potrzeby. Itaipu dam. Zwiedzanie co godzinę za darmo. A dojazd do tamy taxi lub autobusem z napisem Hernandariaz. My oczywiście pojechaliśmy autobusem, ok 25min, koszt 1.7zl. W ogóle śmieszna sprawa. Paragwaj ma walutę Guarani. Tak jak nazywali się rdzeni Indianie z tego obszaru :) a płacić można tam dolarami, realami brazylijskimi lub guarani. Można też żonglować waluta, czyli płacisz w jednej, dostajesz resztę w innej. Ciężko się połapać. Ludzie na przystanku wzięli nas pod opiekę, zatrzymali właściwy autobus, pokazali co i jak. Tama spoko, ale spodziewałem się, że mają spust wody non stop. A okazuje się, że to 7 razy do roku robią. Ale suche koryta i sama budowla robią duze wrażenie.
Wycieczka autobusem z 1 przystankiem na zdjęcia. Mówią o Ciudad del Este, że nawet jak nic nie chce się kupić to i tak się coś kupi. Stwierdziliśmy, że skoro to taka stolica elektroniki, to kupimy dekielek do aparatu, bo posialismy. Wchodzimy do sklepu, a typ że ma aparaty, obiektywy, bóg wie co jeszcze, a my ze potrzebujemy dekla. 40usd. Obsmialismy go i wyszliśmy. Tyle było z naszych zakupów :D kupiliśmy Jagne sandałki. Cieszyła się jak lis na kury, jak je otwierała :) 
Nie udało się nam zrobić wodospadów, bo zabrakło czasu. Zresztą nie wiem czy byśmy je cisneli. A zabrakło, ponieważ kierowca chuj. W Argentynie pytamy się typa czy się zatrzymuje na granicy po stemple. Tak, ale nie w Brazylii, bo nie trzeba. No czytałem o tym, że lokali nie potrzebuja, ale turysta bez pieczątki to lakomy kąsek na łapówkę. Kilku tak wpadło. Więc mówimy, że potrzebujemy się zatrzymać. No problem, no problem. Dojeżdżamy do granicy, a ten nie zwalnia, więc wstaje i mówię, że let me out. Otworzył drzwi i mówi, żebyśmy wzięli pieczątki i złapali kolejny bus. A kolejny bus był za półtorej zasranej godziny... Ale byliśmy na niego źli. Dojazd z Puerto Iguazu do tamy zajął nam 4h. Powrót na szczęście ok 2.5h, bo wrocilismy na stopa z jakąś Paragwajka, która zresztą zaprosiła nas do siebie do domu, dała swój telefon. Brazylia i Paragwaj maja dość swobodne podejście do granic w tym miejscu. Można się wbić bez kontroli. W Paragwaju trzeba szukać wręcz pogranicznikow, pochowani w budach, nikt do nich nie zachodzi, a oni nikogo nie zatrzymują. Ale jak pisałem, kilku musiało dać w łapę, bo nie wzięli stempla na wjeździe i był problem z wyjazdem... Narobili nam tych stempli w paszportach. Taki wypad do Paragwaju to 6 pieczątek. W pewny momencie musiałem przeliczyć miejsca na pieczątki, bo bałem się, że mi zabraknie na powrót. To by była lipa-zrobić nowy tymczasowy paszport i żeby nie starczyło miejsca na powrót do domu. Tak czy inaczej Radek, Janek, Czarek, Krzysztof, to byl dla dzień za 3 punkty! Trojstyk.
A z ciekawostek, to Paragwaj to kraj płynący yerba mate. Z racji na upały piją ja tam z lodem, Terere się nazywa.
A praktycznie każdy nosi że sobą duży termos na yerbe i bombille. 
Bilet z Puerto Iguazu pod granice z Paragwajem to ok 4usd. 

Po dniu przerwy od wodospadów, wróciliśmy do ich eksploracji. Dojazd do argentynskich wodospadów to to samo co brazylijskie: ok 30min i 2.5usd. Można też taxi collectivo. Typ chciał od nas po 300 peso, ale wziął nas za równowartość busa. Oczywiście i tutaj kolejka wielka, choć obstawiam 30 min. My i tak skorzystalismy z kasy uprzywilejowanej kolejki. Wjazd ok 60zl, na drugi dzień trzeba podbić bilety i płaci się 50% ceny. Samo zwiedzanie do zupełnie inna bajka niż brazylijskie. Tam były busy i jedna trasa, tutaj na piechotę i są 3 trasy+jedna po prostu przez las na 3h. Dolne kółko (nasz faworyt), górne kółko i Garganta. Każda trasa to 1-2h na spokojnie, ze zdjęciami. Można przemieszczać się kolejka po parku w cenie biletu. Generalnie da się to obleciec w 1 dzień, ale pedzac. Albo rezygnując z jakiejś trasy. Bez sensu :) strona argentynska to chodzenie również nad wodospadami.
Są też małpy, są też te śmieszne oposy czy jak to się nazywa. Kolejka można jechać, ale nie trzeba, bo można robić wszystko na piechotę jak my. Oczywiście wszystkie trasy przez super las.
Spacery same w sobie są fajne, a z wodospadami sztos.

Po stronie argentyńskiej jest też łódka, tańsza, też wpływa pod wodospad i to większy nawet. 
Samych wodospadów nie ma co opisywać, to trzeba zobaczyć.
Rzeką Iguazu załamuje się i wodospady nie są w 1 miejscu, a tworzą się ich setki wzdłuż całego uskoku. My byliśmy w porze suchej, pogoda podobno znosna, czyli 33 stopnie, słońce i mało opadów. Podobno grudzień-styczeń to koło 40 stopni i ulewy raz na dzień. Wody jest wtedy więcej, wodospady muszą wyglądać jeszcze lepiej :) a najlepiej wyglądają, jak jest spust wody na tamie Itaipu. Ale niestety oni tego nie konsultuja, nie ogłaszają, po prostu spuszczaja. Ach, szczęśliwy ten co trafia na spust... 

Dalszy lot mieliśmy z Foz de Iguacu, czyli z Brazylii. A spalismy w Argentynie. Lot o 10 rano, dodatkowo przejście granicy i dojazd ok 25km. Taksowkarz twierdził, że to 30 min jazdy w sumie. No nie wierzylem, ale faktycznie. Także spokojnie da radę ogarnąć spanie po jednej stronie, jest miło i wygodnie. I naprawdę polecam argentynska strone, jest dużo miłej, choć Brazylia ma więcej atrakcji w swoim mieście. Ale i trochę drożej. 

Osobny akapit należy się ludziom-debilom. Było kilku baranów, którzy karmili te oposy. Monika nawet zwróciła ktoremus uwagę, to jakby się dziś urodzil i dowiedział sie, że chipsy nie są najlepsze dla dzikich zwierząt... Nie wiem co trzeba mieć w głowie. Ale to i tak nie byli rekordzisci. Palma debila roku przypadla rodzinie azjatow. Nie rozumiem wrzucania monet do rzek ani fontann. Ok, do fontanny jak cie mogę, ktoś to wybiera, bezdomny lub miasto. Ale kurwa to rzek?! Paczkę po chipsach też tam wrzuci? No dobra, ale wracając do rodziny azjatow. Postanowili wrzucić na szczęście pieniazek do rzeki. Ok, debile, takich sporo. Ale nie mieli drobnych, więc wrzucili papierowy. Ryby się na to rzuciły jak głupie, a ci zadowoleni oglądają jak ryby jedzą papier. Przykłady takich zachowań z tych 3mc można mnozyc. Wchodzenie do lasu deszczowego z muzyką z głośnika? Wychodzenie w góry i chodzenie poza szlakiem, gdzie naprawdę niszczy się poszycie (akurat było mega błoto i stromo). Jak boisz się ubrudzic buty to zostań w domu. Dacie mordy przez starsza babkę pod lodowcem, żeby odlamal się kawałek lodu? Swiat pełen tych okazów. Dlatego apel - jak jedziesz na łono natury, gdzie są zwierzęta, to nie zachowuj się jak debil. Uszanuj zwierzęta i przyrodę.

Wodospady Iguazu są bardzo ładne. Bardzo różne, bo mimo że 3 dni patrzysz na to samo, to jakby to były 3 różne miejsca. Nie nudzą się. A jak się znudza, to polecam wybrać się na bazar po dekielek do aparatu ;) dużo jest dywagacji, która strona ładniejsza. Najczęściej pada odpowiedź "są różne, blebleble". No są, ale nie bądźmy tacy polityczni:) argentynska strona jest dużo lepsza!
choć grzechem byłoby nie odwiedzić i brazylijskiej.
Bardzo miła odtrutka po Buenos i Montevideo. I dobra kropka nad i tych 3 miesięcy. Byłaby niezła wisienka na torcie, gdyby nie to, że z zaoszczedzonych dni zebraliśmy dodatkowy tydzień i pojechaliśmy jeszcze do Rio de Janeiro, które skradło naszę serca w 100%, ale o tym w kolejnym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz